Manipulacja, kłamstwo, obłuda

Minęło lato. Piękne, gorące lato – 2018. Niestety, był to okres bezpardonowych ataków na Związek Polaków na Litwie. Połączone siły wywrotowców podjęły próbę rozbicia i zniszczenia nie tylko ZPL i jego prezesa, ale, rzec można, całej zorganizowanej społeczności polskiej na Litwie. Bo to, co się działo tego lata inaczej ocenić nie sposób. Jakże trzeba nie lubić Polski i Polaków, by nazywając siebie Polakami (i w wielu przypadkach posługując się dowodami z orzełkiem w koronie), jak katarynka powtarzać wciąż nowe manipulacje, ponawiać i szerzyć oszczerstwa, wpadać w obłudę udając ubolewanie i tuż za węgłem zacierać ręce z zadowolenia, że prowokacja się udała, że teraz to pokażemy… Mocodawca będzie zadowolony.

Czasem odnosi się wrażenie, że gdzieś nieudolnie próbowano nawet uczyć ich podstaw działalności wywrotowej. W ruch poszły wszystkie znane metody agentów mających status pożytecznych idiotów. Szukają byle okazji, aby się wysłużyć przed swym panem. A jak okazji dłużej nie znajdują, to i tak coś stworzą, wymyślą. W swoich artykułach, twitterowskich wpisach wysilają się na ironię, złośliwość. Zadaniem ich jest robienie zamętu, tworzenie skandali, ośmieszanie, kompromitowanie, rozbijanie jedności i siły oddziaływania na społeczeństwo ich przeciwników. No i oczywiście fałszywe oskarżenia. Jak nie ma dowodów, to zorganizują. Zaangażują nie tylko prokuratora, ale i służby specjalne do ścigania terrorystów. Stare sztuczki w nowym wydaniu, udoskonalone do perfekcji przez sowiecki KGB. Tam wprowadzono nawet termin „metoda sadzy”. Ostatnio pożytecznych idiotów nie angażowano do morderstw. Tylko do spraw, które człowieka nie zabijają bezpośrednio, ale potrafią wysmarować na czarno tak, że sam odejdzie w niepamięć.

W Wilnie, rolę przewodnią wśród Polaków w tej niszczycielskiej robocie pełni rzecz jasna tzw. środowisko „Znad Wilii” mające uchodzić za liberalne. Jest tam cała brygada suto opłacanych „pracowników do spraw ścigania Polaków”. Wcale nie przypadkowo największym beneficjentem funduszy płynących z pewnej niszczycielskiej fundacji w Warszawie jest właśnie to „środowisko” zarządzane przez mistrza-brygadzistę Czesława Okińczyca. W tej grze liczy się nie tyle sam „mistrz” czy jego „brygada”, ile te macki, które za pieniądze polskiego podatnika w ciągu wielu lat potrafił sobie narościć. Dzięki swej donosicielskiej praktyce potrafił w ciągu jednego dnia dołączyć do swego chóru szkalującego ZPL i jego prezesa wszystkie największe litewskie stacje telewizyjne i najbardziej wpływowy dziennik na Litwie. I w jednym dniu potrafił wszędzie osobiście zaistnieć w roli „eksperta i analityka przestępstwa” popełnionego przez Zarząd Główny ZPL. Żenująco to wyglądało. I żałośnie. Sam brygadzista upodobnił się do reszty członków swej brygady: niejakich mokrzeckich, radczenków, pożal się Boże dyrektorów juchniewiczów, czy dyżurujących przez całe lato przy temacie gorbaczewskich. Przecież ci ludzie nie głoszą swoich poglądów, tylko grają role jakie im mocodawca napisał. A że to słabi aktorzy i klakierzy. No to co! Przecież robią to wyłącznie dla lepszego życia, poklasku, chęci zaistnieć. Bo liczą się o tyle, o ile potrafią zrobić zamęt wokół siebie i ludzi, których szkalują. Potem stają się niepotrzebni. Co prawda nawet bezwartościowi agenci nigdy nie znikają na zawsze… Przechodzą w stan uśpienia, z którego zostają wybudzeni w razie potrzeby. I zawsze, z największym poświęceniem będą służyć sprawie, do której ich się powoła. Zdaniem specjalistów, chodzi o to, by ci ludzie nigdy nie zajmowali politycznych, społecznych czy publicznych stanowisk. Z czasem stają się coraz bardziej bezczelni, bezwzględni, okrutni. Tak się robi przewroty. Nie tylko polityczne. Jak widzimy, w organizacjach społecznych też, gdy komuś raptem zechce się postawić na ich czele swego agenta, marionetkę, przywołać ludzi uległych i bezwolnych.

Tak się właśnie stało ze Związkiem Polaków na Litwie. Z zawziętością przekraczającą granice przyzwoitości, zaczęto manipulacje wokół ZPL daleko przed „przestępstwem fakturowym”. To nowo mianowany wówczas wiceminister polskiego MSZ Jan Dziedziczak, który miał współpracować z Polonią i Polakami za granicą, widocznie tak zrozumiał „dobrą zmianę”, zadeklarowaną w Polsce przez partię rządzącą. To on chciał teraz mianować prezesów organizacji polonijnych, to on chciał dobierać ludzi i tworzyć liderów. Na pierwszy ogień miały pójść Kongres Polonii Amerykańskiej i właśnie Związek Polaków na Litwie. Już we wrześniu 2016 roku, w czasie trwania Forum Polonii Amerykańskiej w Rzeszowie, stało się wiadome również dla nas, jaką Dziedziczak formuje politykę względem organizacji polonijnych.

Wkrótce po tym odbył się Zjazd KPA. Im jest łatwiej, są bardziej niezależni finansowo. Kandydaci wytypowani przez Dziedziczaka zostali poza kierownictwem Kongresu, który się oczyścił od tzw. agentów wpływów. Prezes Frank Spula uzyskał ponownie mandat zaufania rodaków.

W ZPL kadencja trwała jeszcze ponad półtora roku. Podlegająca MSZ Fundacja „Pomoc Polakom na Wschodzie” otrzymała odpowiednie zadanie – grzebać w papierach do skutku. Jak to się stało, że dla nas mało znaczące pierwsze przymiarki do niezakończonych rozliczeń z dotacji na „Naszą Gazetę” okazały się w rękach tak wrogich w stosunku do ZPL, opowiedzieliśmy na łamach N. G. nr 24 – https://zpl.lt/2018/06/gdyby-falkowski-chcial-wykonywac-swoje-obowiazki/. Bo któż by się spodziewał, że ludzie zarabiający na dostatnie życie „pomaganiem Polakom na Wschodzie” mogą się zachowywać jak lis w kurniku. Zwoływanie zwerbowanych dziennikarzy specjalizujących się w krzewieniu propagandy, demonstrowanie jakichś tablic, wykresów i wykrętasów i twierdzenie, że oto my, dzielni, odkryliśmy „przestępstwo”…

Koło zamachowe nabiera coraz szerszego rozmachu: kierownictwo fundacji udziela coraz więcej wywiadów. I na Litwie, i w Polsce. Nowe oszczerstwa, nowe kłamstwa, niewybredne manipulacje są szerzone z iście neobolszewicką zaciekłością. Powstaje nawet swoista filozofia – to dla dobra sprawy, dla wzmocnienia polskości, zlikwidujemy wrogów narodu i doczekamy się świetlanej przyszłości.

Nawet wyróżniające się bezwzględnością kłamstw brednie sekretarza tej fundacji Przełomiec – to tylko jeden z elementów tej brudnej nagonki. Ostatnio dorównuje jej również wiceprezes zarządu tej fundacji niejaki Dzięciołowski. O tym osobniku i jego „kwalifikacjach” w rozdzielnictwie pieniędzy polskiego podatnika w różnych fundacjach pisaliśmy na łamach N.G. w numerze 31 – https://zpl.lt/2018/08/jeszcze-raz-nie-tylko-o-zulowie/. I oto nowe arcydzieło tego Dzięciołowskiego na portalu „wPolityce.pl”, przepojone nie tylko oszczerstwami, ale i klasyczną obłudą. „Decyzja, którą podjęliśmy nie była dla nas łatwa”, ale „jedynie słuszna” powtarza w kółko szafując często-gęsto słowami: przestępstwo, fałszowanie dokumentów księgowych itd. Nie trzeba mu już żadnych sądów, żadnych wyroków. On odkrył „przestępstwo” i wydał wyrok. I cały świat teraz ma słuchać jego zakłamaną „prawdę”. A przecież i on, i my doskonale wiemy, jaka i gdzie jest prawda. W tym wywiadzie zastanawia wiele rzeczy. Na przykład kilkakrotne powtarzanie jakoby to „prezes i sekretarz własnoręcznie potwierdzili autentyczność dokumentów…”, potwierdzili więc prawdziwość sfałszowanych dokumentów księgowych. Jeżeli Dzięciołowski rzeczywiście posiada jakieś skany naszych dokumentów księgowych, których autentyczność potwierdzają dwa podpisy prezesa i sekretarza ZPL, to niech autorów fałszerstwa prokurator szuka w Warszawie. W biurze ZPL nigdy te rozliczenia nie były traktowane tak poważnie, by potwierdzać je aż dwoma podpisami. I wymagania takiego fundacja nie stawiała. Te rozliczenia wcale nie są częścią naszej księgowości, tak samo jak obliczone „współczynniki wzrostu tożsamości” po dofinansowanym z fundacji turnieju koszykarskim, czy „wzrost procentu świadomości polskiej” po kolejnym koncercie. Bzdura jest i pozostaje bzdurą. Inna rzecz, że podpisy prezesa są na wszystkich oryginalnych fakturach z adnotacją „Apmokėti” tzn. „Opłacić”. Z kserokopii one też nigdzie się nie ulatniają.

Trzeba być naprawdę mistrzem intrygi i manipulacji, by podpisy na oryginalnych fakturach z adnotacją o opłacie, po ich zeskanowaniu przedstawiać w prasie jakoby było to potwierdzeniem zgodności z oryginałem. Zresztą na różnych kserokopiach można znaleźć dużo różnych podpisów. Liczą się jednak tylko oryginały autentycznych dokumentów księgowych. Z oryginalnymi podpisami. One wszystkie są w księgowości ZPL w Wilnie. I nikt dotąd nie stwierdził tu żadnych nieprawidłowości. Tak samo jak braku w kasie pieniędzy, czy jakimś wydatkowaniu niezgodnym z prawem litewskim. A księgowość fundacji, to, przepraszam, nie nasza sprawa. Za dotację, oczywiście, dziękujemy, ale za stan swojej księgowości prosimy wziąć jednak odpowiedzialność na siebie. Nas nie stać prowadzić swoją i fundacyjną księgowość w trybie społecznym. Dokumenty do rozliczenia w ZPL skanują, tłumaczą i opisują najczęściej młodzi społecznicy. Ludzie w fundacji pracują zaś za solidne gaże. Chodzą czasami całymi grupami (nawet po 8 osób) na czele z prezesem i zastępcą prezesa po Domu Polskim w Wilnie przez kilka dni, starannie omijając jednak siedzibę ZPL. A przecież zawsze byliśmy dla was otwarci, zawsze można było osobiście sprawdzić rozliczenia z oryginalną księgowością. Tak, jak robią to Stowarzyszenie „Wspólnota Polska” i inne fundacje. Bylibyśmy wdzięczni. Zawsze czekała na was kawa i herbata. Nie chcieliście jednak normalnie pomagać, robić to, do czego jesteście powołani. Nie wnikając w żadne szczegóły zechcieliście bezwarunkowego zwrotu części dotacji natychmiast? Proszę bardzo, wszystko, co naliczyliście zostało zwrócone bodajże w tym samym dniu. Jednak i dalej tak prymitywnie, wprost prostacko, ale gorliwie wykonujecie „zadanie” swego byłego zwierzchnika. Wolicie dalej kontynuować polowanie na „wrogów narodu”… oj, przepraszam, chyba na „wrogów polskości” w jakimś dziwacznym jej pojmowaniu.

(Cdn.)