Żołnierski los i wielka polityka

Przed 81 laty, w drugiej dekadzie marca, w stosunkach polsko-litewskich, które można było naówczas określić jako nieistniejące, nastąpiła gwałtowna zmiana. Stało się to za sprawą tragicznego wydarzenia – postrzelenia przez strażników litewskich polskiego żołnierza z KOPu. Śmierć pogranicznika została niejako wykorzystana przez władze II RP do wymuszenia na Litwie – poprzez wystosowanie ultimatum – nawiązania stosunków dyplomatycznych.

Od Unii do zaciętej wrogości
Polskę i Litwę na przestrzeni wieków łączyły ścisłe więzy, oba państwa miały w swej wspólnej historii jednoczącą je w jeden organizm unię, jak i ciężkie lata ponad wiekowej niewoli i walk powstańczych. W ciągu tego okresu język polski i polska kultura umacniały swe pozycje na terenach Litwy. Druga dekada XX wieku, która wraz z zakończeniem I wojny światowej przyniosła uciemiężonym przez mocarstwa narodom szansę na wyzwolenie i budowanie państw narodowych stała się okresem wielkiej próby dla stosunków Polski i Litwy. Litwa chciała wykorzystać szansę na odseparowanie się od Polski, wpływu jej kultury i języka, stawiając na odrodzenie państwa narodowego. Zakładało to konflikt z Polską już z uwagi na to, że na terenach, które Litwa uważała za swe historyczne ziemie, Polacy stanowili potężny procent ludności, w tym zamożnej, władającej ziemią i wielkimi dobrami.
Najbardziej ostro stanęła sprawa stosunków polsko-litewskich w sprawie Wilna, w którym przeważającą część ludności stanowili Polacy oraz Wileńszczyzny. I kiedy sprawa przynależności tych terenów została przesądzona na korzyść Polski, Litwa tzw. kowieńska nie chciała się z tym pogodzić i pomiędzy obu państwami nastąpił okres wyraźnej wrogości i izolacji – państwa nie miały ze sobą żadnych stosunków. Nie została też uznana przez Litwę granica polsko-litewska, która ciągnęła się na przestrzeni 500 km i była określana jako linia demarkacyjna.
Dla obu państw było to utrudnieniem w prowadzeniu zarówno polityki międzynarodowej jak i stosunków gospodarczych. M.in. strona polska nie mogła prowadzić skutecznej polityki wobec państw bałtyckich, a także rozwijać handlu, co było ważne dla rozwoju i ożywienia kresów północno-wschodnich. Ponadto konflikt mógł się stać tym lontem, któryby spowodował w każdej chwili wybuch i przerodzić się w groźbę wojny. Co było tym aktualniejsze, że zarówno Niemcy (Kłajpeda), jak i Rosja sowiecka (mrzonki o rozwijaniu rewolucji) byłyby w każdej chwili zainteresowane takim biegiem wydarzeń.
Kolejne próby nawiązania stosunków z rządem litewskim w Kownie Polska podjęła na początku 1938 roku. M.in. był zaangażowany w te sprawy Aleksander Tyszkiewicz z Kretyngi. Ale z powodu ignorowania tych starań przez stronę litewską, sprawa nie ruszyła z miejsca. Na Litwie panowała opinia, że rząd, który by zgodził się na forsowaną przez Polskę formułę nawiązania stosunków dyplomatycznych, a następnie zabranie się do rozwiązywania nabrzmiałych spraw (np. stosunku do polskiej i litewskiej mniejszości w obu państwach) byłby obalony i że tylko „wyższa konieczność” usprawiedliwiłaby taki krok rządu litewskiego.
Wielu polityków litewskich wręcz uważało, że Litwa ma więcej korzyści z tej izolacji od Polski, bowiem dzięki temu wyrosło nowe pokolenie mające poczucie świadomości narodowej, jak i to, że społeczeństwo litewskie, szczególnie młodzież, nie jest przygotowane do zawierania umów z Polską (ciekawe, jak to jest zbieżne z lansowanymi już w XXI wieku opiniami o niedojrzeniu społeczeństwa litewskiego do np. stosowania polskiego nazewnictwa, pisowni nazwisk, Mszy św. w języku polskim w Archikatedrze Wileńskiej).
Jednak polskie MSZ nadal szukało sposobności do normalizacji sytuacji. Jak to często bywa w historii, dopomógł przypadek. Niestety, tragiczny.

Wierszeradówka i Marcinkańce w wirze historii

Oto jak opisuje tragiczny wypadek na granicy polski historyk prof. Piotr Łossowski w książce „Ultimatum polskie do Litwy 17 marca 1938 roku”: „Do pełnienia służby granicznej 11 marca 1938 roku zostali wyznaczeni żołnierze z 2. Kompanii 23. Batalionu 6. Brygady Korpusu Ochrony Pogranicza (KOP) – strzelcy Stanisław Wolanin (dowódca) i Stanisław Serafin. Ich zadanie polegało na patrolowaniu granicy z Litwą w okolicy punktów granicznych 4, 2 i 8. Ze strażnicy położonej we wsi Wierszeradówka wyszli na służbę o 4.00 i mieli ją pełnić do 7.00. Strażnica Wierszeradówka znajdowała się w małej wiosce, właściwie przysiółku złożonym z kilku chat. (…) Sytuacja na granicy była niespokojna, a stosunki na niej nieuregulowane. Często usiłowali ją przekraczać przemytnicy przepędzający bydło na polską stronę. Nierzadko próbowali przedostać się przez nią także agenci wywiadu i emisariusze władz litewskich, którzy utrzymywali kontakty z mieszkającymi po polskiej stronie Litwinami. Nielegalny ruch odbywał się także w drugą stronę. Na granicy dochodziło do różnych incydentów, w tym wymiany strzałów, po których notowano ofiary śmiertelne. Według danych litewskich, w ciągu kilkunastu lat, do 1937 roku włącznie, zginęły 64 osoby ze strony litewskiej. Byli wśród nich zarówno policjanci służby granicznej, jak i cywile. Na tej liczącej 500 kilometrów niespokojnej granicy polsko-litewskiej jednym z najniebezpieczniejszych punktów był ten fragment, na którym znajdowała się strażnica Wierszeradówka. Tu między Niemnem a Mereczanką na odcinku około 10 kilometrów granica biegła nie nurtem rzecznym, lecz na przełaj poprzez lasy. Była słabo i prowizorycznie oznakowana słomianymi wiechami i wąską przesieką leśną. Wystarczało parę skoków przez nią i już znajdowało się na drugiej stronie. Upilnowanie granicy w tym miejscu było bardzo trudne. Nad ranem 11 marca dwuosobowy patrol wyruszył na służbę. Przebieg wydarzeń, które wkrótce nastąpiły, relacjonujemy na podstawie pisma Szefostwa Wywiadu KOP, skierowanego do MSZ 19 marca 1938 roku. Jest to najdokładniejsza ze wszystkich, miarodajna relacja o zaszłym wypadku. O 4.45, gdy wspomniany patrol, idąc wyznaczoną drogą, zbliżał się do punktu granicznego nr 4. przy słupie granicznym 393., znajdując się 160 metrów od granicy państwa, natknął się na „cywilnego osobnika”, który usiłował się ukryć (według innych źródeł były to dwie osoby, które przekroczyły granicę, jedna z nich wycofała się na stronę litewską. Strzelec Wolanin zaczął gonić uciekającego, wzywając go do zatrzymania. A gdy ten nie usłuchał, oddał do niego trzy strzały z karabinu. W trakcie pościgu żołnierz KOP zabiegł drogę uciekającemu od strony granicy i wciąż do niego strzelał, jednak bezskutecznie. Ten uciekł w głąb terytorium Polski i skrył się w gęstym lesie. Wolanin wrócił na dawne miejsce, gdzie odnalazł strzelca Serafina. Polecił mu dokładnie przeszukać teren. Około 5.00 strzelec Wolanin znalazł się na skraju lasu. W tym momencie usłyszał dwa strzały. Gdy wybiegł na pas drogi granicznej, zobaczył leżącego w pobliżu, ale już na terytorium Litwy, strzelca Serafina, który wzywał pomocy. Nim Wolanin zdążył podejść do rannego, podbiegło do niego dwóch strażników litewskich i odciągnęło go dalej, w głąb terytorium Litwy. Pozostawili go leżącego na ziemi w odległości około 12 metrów od linii granicznej. (…) Wolanin, słysząc wołanie kolegi o pomoc, usiłował podejść do niego – został jednak ostrzelany”.
Pomimo interwencji dowódcy kompanii i rozmowy dowódcy strażnicy z komendantem rejonu policji litewskiej, strażnicy litewscy rannego żołnierza nie oddali, ale załadowali go na wóz i wywieźli znad granicy. W dokumencie z relacji znajduje się inna informacja, a mianowicie o tym, że po zatrzymaniu osobnika, który w nocy przekroczył granicę, okazało się, że jest to mieszkaniec wsi Marcinkańce, który przyznał się, że na Litwę chodził w celach szpiegowskich na rzecz tego państwa. Wynikałoby z tego, że postrzelenie Serafina nastąpiło w trakcie przerzucania przez granicę agentów litewskich i dlatego mu towarzyszyła tak silna osłona znacznej części policjantów i ich reakcja.
Strona litewska miała swoją wersję wydarzeń. Jednak nie zmieniało to końcowego biegu wydarzeń – śmierci strzelca Stanisława Serafina, któremu udzielono spóźnionej pomocy medycznej.
Przekazanie zwłok odbiegało od utartego rytuału. Wydanie ciała nastąpiło 12 marca o godz. 17.15. Śledztwo w tej sprawie prowadziła zarówno polska jak i litewska strona. Polska strona uznała m.in., że „powodem strzelania policjantów litewskich do patrolu KOP, który poszukiwał naruszyciela granicy, było to, iż był on ważnym agentem wywiadu litewskiego i policji granicznej zależało na tym, aby nie dopuścić do jego ujęcia”.
Z kolei strona litewska ani słowem, oczywiście, nie wspomniała o przerzucaniu agentów przez granicę.
Ważnym wydarzeniem stał się pogrzeb strzelca Stanisława Serafina, który odbył się 14 marca we wsi Marcinkańce. Szeroko relacjonowała go prasa. W pogrzebie wzięły udział wielotysięczne tłumy okolicznej ludności. Liczne były także delegacje wojska, straży leśnej, Związku Strzeleckiego, nauczycielstwa oraz młodzieży szkolnej. Kondukt pogrzebowy prowadziło 7 księży. Na mogile złożono wiele wieńców. Przemawiający na pogrzebie wójt gminy Porzecze Feliks Surowiec powiedział: „Dość mamy krzewienia nienawiści przez Litwinów, niszczenia polskich napisów w kościołach i umieszczania godeł litewskich na krzyżach cmentarnych”.
Kilka dni po pogrzebie dowódca kompanii KOP, w której służył poległy żołnierz, otrzymał list od jego ojca Józefa Serafina ze wsi Dzikowiec w powiecie Kolbuszowa. W nim on przepraszał, że nie mógł być na pogrzebie i wyjaśnił, że wiadomość o tragicznej śmierci najstarszego syna powaliła go z nóg.

Ultimatum mające służyć dobrej sprawie

Strona litewska ze wszech miar starała się przedstawić tragiczny wypadek na granicy jako jeden z wielu, zaistniały w tym regionie. W późniejszych komentarzach wysokiej rangi wojskowych litewskich m.in. generała Stasysa Rastikisa mówiło się o tym, że „poprzednio mieliśmy kilka tego rodzaju incydentów, nie było więc istotnego powodu dla tak wielkiego politycznego wydarzenia jak polskie ultimatum dla Litwy”.
Polskie MSZ postanowiło jednak zaistniałą sytuację wykorzystać do ostatecznego rozwiązania problemu braku stosunków dyplomatycznych z Litwą. W ciągu dosłownie kilku dni podłączono do tej misji zaprzyjaźnionych dyplomatów, w tym krajów bałtyckich, jak i najwyższe władze RP. Z kolei strona litewska zabiegała u rządów Wielkiej Brytanii, Francji i Włoch by podziałały „uspakajająco na Warszawę”. Polska z kolei badała reakcję Niemiec i Rosji radzieckiej na decyzje, które miała podjąć wobec Litwy. Oba te kraje skłonne były nie czynić żadnych kroków w kierunku powstrzymania Polski przed planowanymi decyzjami. W ciągu kilku dni do czasu doręczenia ultimatum trwały zarówno intensywne rozmowy z posłami europejskich krajów, jak i narady wewnątrzkrajowe pomiędzy ministrem Józefem Beckiem, marszałkiem Edwardem Rydzem-Śmigłym, pracownikami MSZ. Sytuację omawiano w Senacie. Wiele uwagi temu tematowi poświęciła prasa, formowano odpowiednio opinię publiczną.
Na Litwie podczas narady u prezydenta Antanasa Smetony postanowiono zaproponować rządowi polskiemu wyznaczenie pełnomocników do zbadania incydentu z 11 marca i „porozumieć się w sprawie środków zapobieżenia i likwidowania podobnych incydentów”. Uchwałę tę 14 marca o godz. 22.45 zakomunikowano posłowi litewskiemu w Tallinie z poleceniem natychmiastowego przekazania jej posłowi polskiemu. Polska strona przyjęła te propozycje, ale nie mogły one stanowić rozwiązania problemu, bowiem mówiły w zasadzie tylko o zbadaniu incydentu i zapewnieniu spokoju na granicy. Polskiej stronie zaś chodziło o unormowanie stosunków.
I to właśnie Tallin stał się miejscem, gdzie poseł Polski Wacław Przesmycki miał się spotkać z litewskim posłem Broniusem Dailide i przekazać mu decyzję rządu polskiego. Przybył do poselstwa litewskiego i oświadczył, że ma wręczyć odpowiedź na propozycje rządu litewskiego, otrzymane za jego pośrednictwem w nocy z 14 na 15 marca.
Instrukcja przesłana posłowi Przesmyckiemu 17 marca zawierała tekst noty dla rządu litewskiego. Nie był on długi i składał się z 4 punktów: była w nich mowa o tym, że propozycja rządu litewskiego z 14 marca nie może zostać przyjęta, nie daje bowiem gwarancji bezpieczeństwa na granicy, zwłaszcza po niepowodzeniu dotychczasowych prób polsko-litewskich negocjacji. Punkt drugi zawierał oświadczenie rządu polskiego, że za jedyne załatwienie uważa on natychmiastowe nawiązanie stosunków dyplomatycznych bez żadnych warunków wstępnych. Punkt trzeci mówił o 48-godzinnym terminie odpowiedzi oraz zainstalowaniu przedstawicieli dyplomatycznych w Kownie i Warszawie do 31 marca 1938 roku. W punkcie czwartym było uprzedzenie, że propozycja polska nie może być przedmiotem dyskusji. Brak odpowiedzi i jakiekolwiek zmiany miały być uważane za odmowę. W końcu znajdowała się przestroga, której nie włączono do żadnego z punktów, że rząd polski w przypadku odmowy zabezpieczy słuszne interesy swego państwa własnymi środkami.
Poseł litewski skomentował to tym, że do 31 marca jest bardzo mało czasu oraz pytaniem, czy odmowa strony litewskiej będzie oznaczała wojnę. Przesmyckiemu nie było łatwo dać odpowiednią odpowiedź. I wybrał bardzo „dyplomatyczną” i jednocześnie nie budzącą złudzeń odpowiedź, że „z uwagi na powagę wydarzenia, środki będę również poważne, gdyż są one nieograniczone”. Rozmowa kończyła się punktualnie o godz. 22.00, co stwierdzili posłowie sprawdzając czas na swoich zegarkach i na kopii dokumentu zapisali „10 wieczór”.
Już prywatnie poseł polski dodał, że jako przedstawiciel narodu polskiego nie zażądał od przedstawiciela narodu litewskiego niczego, co by mogło przynieść uszczerbek honoru, suwerenności czy też prestiżu jego narodu.
Strona litewska już w nocy z 17 na 18 marca poinformowała swoich posłów za granicą o ultimatum, a jego treść przekazana została wszystkim przedstawicielom obcych państw w Kownie z prośbą o poinformowanie swoich rządów. Litwa prosiła o wpłynięcie na rząd polski, by przyjął przekazane 17 marca w Paryżu przez posła Petrasa Klimasa propozycje nawiązania litewsko-polskich rokowań. Jednak posłowie litewscy spotykali się w większości z odmową mediacji i usłyszeli wiele rad, by przyjąć polskie warunki.
Szwecja, Łotwa, Stany Zjednoczone i Wielka Brytania radziły przyjąć ultimatum, tak samo jak Niemcy. Liga Narodów wręcz domagała się, by rząd Litwy przyjął ultimatum bez żadnych poprawek. Negatywną opinię co do ultimatum wyraził Związek Sowiecki.
Na Litwie i w Polsce odbywały się manifestacje, wiece, prasa roiła się od ostrych publikacji na temat ultimatum. W Polsce grożono marszem na Kowno, zaś na Litwie trwała mobilizacja. 19 marca około godz. 2.00 w pałacu prezydenckim zebrał się rząd Litwy oraz prezydent Antanas Smetona, marszałek Sejmu, dowódca armii oraz szef sztabu. Po wypowiedzeniu swoich stanowisk przez ministra spraw zagranicznych, wojska i innych, okazało się, że byli zarówno przeciwnicy jak i stronnicy ultimatum. Dyskusja była zawzięta i trwała długo. Około godziny 4.00 minister spraw zagranicznych Stasys Lozoraitis powiadomił pracowników MSZ, że rząd zdecydował przyjąć ultimatum. O 10.00 sekretarz generalny MSZ zatelefonował w tej sprawie do Tallina. Miało się jednak jeszcze odbyć posiedzenie Sejmu, zaplanowane na godz. 13.00. Jednak była to już zwykła formalność. 43 obecnych posłów głosowało jednomyślnie, stwierdzając w oświadczeniu, że „w wytworzonych warunkach rząd był zmuszony przyjąć ultimatum rządu polskiego”.
Wymiana not w Tallinie nastąpiła o godz. 11.00 czasu warszawskiego. Stwierdzało się w niej (były jednakowe – tylko podpisy i adresy się różniły), że „rząd polski postanowił nawiązać z dniem dzisiejszym normalne stosunki dyplomatyczne między Polską i Litwą i w tym celu ustanawia poselstwo w Kownie i poseł polski należycie akredytowany złoży swe listy uwierzytelniające w Kownie najpóźniej do dnia 31 marca br.”.

Cmentarz w Marcinkańcach

Przypadkowa, tragiczna śmierć polskiego żołnierza z KOPu w rekordowym czasie – w ciągu 8 dni doprowadziła do nawiązania stosunków dyplomatycznych – celu, którego nie udało się urzeczywistnić w ciągu wielu lat. Zadziałały tu bezspornie determinacja i zdecydowanie polskiej strony.
A na cmentarzu w Marcinkańcach spoczął syn narodu polskiego, szeregowy Stanisław Serafin. Jego grób znajduje się w niedużej kwaterze wojskowej, gdzie spoczywa też 8 legionistów: strzelec 203. P.P. Józef Lisiecki, strzelec 1 P. K. Władysław Karaz, nieznany ułan, strzelec 205 P.P. Włodzimierz Jarociński, strzelec 1 b. Kiel. Antoni Stępień, strzelec 205 P. P. Stefan Obrusiewicz oraz dwaj nieznani żołnierze polegli w 1920 roku. Na pomniku Stanisława Serafina jest napisane: Stanisław Serafin kapral KOP z baonu „ORANY” poległ w dniu 11 III 1938 r. w pobliżu strażnicy „Wierszeradówka” w obronie granic Rzplitej Polskiej.
Zarówno on jak i jego starsi koledzy walczący w roku 1920 oddali życie w obronie granic Ojczyzny. Ojczyzna godnie pochowała swoich synów – spoczęli oni na cmentarzu parafialnym w oddzielnej kwaterze. Na ich grobach ustawiono pomniki. Niestety, czas jest bezlitosny i robi swoje: pomniki obrastają mchem, kruszeją, pod mchem znalazły się też płyty oznakowujące kwaterę. Smutno dziś wygląda kwatera obrońców ojczyzny w setną rocznicę odzyskania niepodległości. Wiele akcji, pięknych imprez i upamiętnień miało miejsce z okazji Stulecia Niepodległej. Niestety, cmentarzyk w Marcinkańcach został zapomniany. Chociaż trudno mówić, że został zapomniany – przy jednym z grobów, odwiedzając to miejsce w dniu 31 marca znaleźliśmy kosz z ubiegłorocznych uroczystości, najprawdopodobniej z okazji 11 listopada, z wyschłymi kwiatami i wyblakłą biało-czerwoną szarfą – ślad składania hołdu legionistom z okazji 100-lecia odzyskania niepodległości.
Wielka szkoda, że przedstawiciele Ambasady RP w Wilnie nie pomyśleli o tym, by w jubileuszowym roku zatroszczyć się o wyczyszczenie i remont pomników. Kwatera jest nieduża i nie wymaga wielkich nakładów finansowych. Wymaga po prostu uwagi i szacunku.
Właśnie tę uwagę udziela spoczywającym tu rodakom wilnianin, a obecnie mieszkaniec Kowna, Stanisław Sosna. Od kilku dobrych lat odwiedza ten cmentarz, w miarę możliwości porządkuje groby, zapala znicze. Nieraz Stanisław zwracał się zarówno do placówki dyplomatycznej w Wilnie, jak i do Instytutu Pamięci Narodowej w Polsce z prośbą o zatroszczenie się o to miejsce spoczynku żołnierzy z 1920 roku, jak i strażnika KOPu, którego tragiczna śmierć stała się katalizatorem nawiązania stosunków dyplomatycznych pomiędzy Polską i Litwą w 1938 roku. Stanisław Sosna na swoje listy otrzymał zdawkowe odpowiedzi. Urzędowe słowa. Czynów zabrakło. Czyżby decydenci czekają na to, kiedy pomniki skruszeją i będzie większy zakres prac? Dziś wystarczy im staranny kosmetyczny remont, renowacja terenu.
Cmentarz w Marcinkańcach jest starannie doglądany przez miejscowych mieszkańców i zaniedbana polska kwatera robi bardzo smutne wrażenie.
Odwiedzając wraz ze Stanisławem oraz jego ojcem panem Tadeuszem Sosną i prezesem Związku Polaków na Litwie Michałem Mackiewiczem ten cmentarz, po uporządkowaniu terenu i zapaleniu zniczy podjęliśmy decyzję, że, jak to już nieraz bywało, podejmiemy się starań, by również to miejsce spoczynku rodaków, którzy złożyli swe życie w ofierze Ojczyźnie zostało uporządkowane i było godne synów Polski. Mamy nadzieję, że znajdą się chętni rodacy do przyczynienia się do renowacji tej zapomnianej kwatery.

Polskość, która przetrwała

W polskiej kwaterze znajduje się również grób Franciszka i Anny Faltynowskich (zmarłych w 1939 i 1945 roku). Nieopodal jest też grób Józefa Faltynowskiego. Na metalowym niedużym krzyżu widnieje taka dziwna data śmierci lata 1941-43. Wojna nawet tak oczywistego faktu jak śmierć czasem nie pozwalała sprecyzować. Są to jedne z nielicznych zachowanych tu polskich grobów. Stanowczą większość stanowią te z litewskimi napisami, chociaż nazwiska świadczyć mogą o tym, że spoczywają tu ludzie o polskich korzeniach. Niektórzy w bardzo wzruszający sposób tę swoją polskość jeszcze starają się podkreślić, łączą dwa języki w jednym napisie.
Na cmentarzu spotykamy miłą kobietę – pani Irena sprząta groby krewnych. Pięknie mówi po polsku. Pochodzi z Marcinkańć i, jak mówi, przed wojną i tzw. repatriacją mieszkało tu bardzo wielu Polaków. Po wojnie większość z nich wyjechała do Polski. Praktycznie cała rodzina mamy pani Ireny też znalazła się za Bugiem: w Suwałkach, Białymstoku, Szczecinie… Babcia pani Ireny Anastazja Konecka została – dziś spoczywa na miejscowym cmentarzu i ma na pomniku napis w języku polskim. Obok jest grób jej syna Feliksa i symboliczny grób męża też Feliksa. To na jego cześć syn otrzymał imię. Imię ojca, którego nigdy nie widział. Pani Anastazja była w ciąży kiedy męża – żołnierza Armii Krajowej Niemcy aresztowali i zamordowali. Niestety, nigdy się nie dowiedziała gdzie jest jego grób. Babcia, jak mówi pani Irena, też miała wyjechać do Polski wraz z dziećmi. Ale na przeszkodzie stanęło… imię jednej z córek – mamy pani Ireny. Otóż miała przez Sowietów wpisane w paszporcie imię Galina (zamiast Halina), no i uznano ją za „Ruską”. Więc nie wyjechali.
Po wojnie w Marcinkańcach język polski całkowicie zaginął – obecny jest zaledwie w kilku domach i to tylko w rozmowie pomiędzy przedstawicielami starszego pokolenia. Jak przyznaje pani Irena, jej mama też nie mówiła do swoich dzieci po polsku, by „młodym nie zaszkodzić”. Ale los tak chciał, że będąc na studiach w Wilnie i mieszkając u polskiej rodziny, Irena czytając książki pięknie opanowała ojczysty język swojej mamy. Jej ojciec był Litwinem i niezbyt darzył Polaków sympatią, co tu, na przygranicznych terenach często się zdarzało. A kiedy pytała jego dlaczego ożenił się z Polką, odpowiadał krótko: bo była ładną. Pani Irena utrzymuje kontakt z rodziną w Polsce i rozproszoną po Litwie. Od kilku lat robią zjazdy rodzinne po obu stronach granicy. Podczas nich rozmawiają w kilku językach. Mąż Ireny jest Rosjaninem, ale takim, jak mówi, zlitewszczonym, to i ona nosi nazwisko Pietrovienė. Pani Irena ubolewa, że polska kwatera jest zaniedbana i nawet ksiądz, podczas procesji w Dniu Wszystkich Świętych często ją omija, dziwiąc się, skąd tu się wzięli Polacy. Jeżeli minie jeszcze kilka lat w takim zaniedbaniu, to już nie będzie powodów do zdumienia – nieczytelne napisy, pokruszone nagrobki nie będą rodziły pytań, przestaną budzić wspomnienia i emocje.

Janina Lisiewicz

PS 10 lat trzeba było Związkowi Polaków na Litwie przekonywać decydentów w Macierzy co do konieczności uporządkowania kwatery wojskowej w Duksztach Starych na Litwie (obejrzyj w YouTube – Kochajmy Polskę! Ona jest tego warta 3) i jednak stał się cud: gdy jego odbudowa wyszła na ostatnią prostą, końcówka prac została sfinansowana z Warszawy. Co prawda zabrakło ostatecznego uporządkowania terenu – wywiezienia pozostałości po starych nagrobkach, no i to ogrodzenie, ten druciany (!!!) płot. Czy tak się ogradza wojskowe cmentarze? Cmentarz w Marcinkańcach nie wymaga tyle nakładów i wysiłku, by jego odbudowa trwała 10 lat. Więc na końcówkę można i nie zdążyć…

Jedna odpowiedź do “Żołnierski los i wielka polityka”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.