Rozmowa z prezesem Związku Polaków na Litwie Michałem Mackiewiczem
Mamy za sobą znamienny rok dla Polski i Litwy – rok stulecia odzyskania niepodległości przez oba kraje, które dla nas – Polaków mieszkających na Litwie, są tak samo drogie i bliskie. Żyjąc w swej ojczyźnie – Litwie, duchowo jesteśmy nierozerwalnie związani z Macierzą – Polską. Z kolei rok 2019, w który wkraczamy, jest znamienny dla Związku Polaków na Litwie. To właśnie przed 30 laty, masowo powstające od maja 1988 roku koła Stowarzyszenia Społeczno-Kulturalnego Polaków na Litwie przy Litewskim Funduszu Kultury w kwietniu 1989 roku, na I zjeździe postanowiono przekształcić w niezależny Związek Polaków na Litwie. Był to niełatwy, ale jakże budujący, prawdziwie powszechny zryw patriotyczny, kiedy po prawie 50 latach sowieckiego rządzenia mogliśmy już nie pod płaszczykiem formułki „przyjaźni narodów” i „internacjonalizmu w działaniu”, ale otwarcie mówić o tym, że tu, na Litwie, zawsze była i nadal jest liczna rzesza Polaków.
Tak to był naprawdę wielce budujący i pamiętny okres. Mieliśmy szczęście. Należę do pokolenia, które nie tylko doskonale pamięta tamten okres, ale też było aktywnym uczestnikiem okresu nazywanego odrodzeniem narodowym. Uważam, że chyba bardziej precyzyjnie byłoby nazwać ten okres nawet nie odrodzeniem, ale wypromowaniem, wyeksponowaniem naszej polskości. Bo tak naprawdę, doskonale to wiemy my, mieszkańcy tej ziemi, że na terenie Wileńszczyzny polskość, pomimo burz dziejowych, była tu zawsze. Ani rusyfikacja, ani sowietyzacja czy nawet eksterminacja i wywózki polskich patriotów, ani dwie fale tzw. repatriacji na ziemie „odzyskane” nigdy nie potrafiły tej naszej polskości wyrwać z korzeniami.
Wymordowano i wywieziono do łagrów dziesiątki tysięcy patriotów, inteligencji, księży, aktywną młodzież harcerską. Represjami, praktycznie, zmuszono miliony do repatriacji. Niestety, tamta Polska też nie była im łaskawa. Praktycznie każdy, kto bronił polskości na Kresach, został albo zamordowany albo poddawany był represjom w ciągu nieomal całego życia.
Ale nawet po tak tragicznych wydarzeniach i przesuwaniu granic, kiedy, jak się mówi, Polska od nas odeszła, tu, na ojczystej ziemi, pozostali ci, którzy nie byli zdolni nawet w obliczu niebezpieczeństwa jej zostawić. I w tych niesprzyjających, wręcz wrogich dla polskości warunkach zachowali odwieczne wartości, nie dali się zgnębić, przeciwstawili się upodleniu, zachowali stan polskiego ducha. To oni byli wzorem dla tych, których czasem ogarniało zwątpienie oraz dla dorastającego pokolenia i tak powstawała nowa polska społeczność na Litwie, która w końcu lat 80. podniosła biało-czerwony sztandar „odrodzenia”.
Budowali tę społeczność, trzeba przyznać, wkładając wiele wysiłku. Nic nam łatwo nie przychodziło: ani Szkoła Pedagogiczna, ani Instytut Nauczycielski kształcący nauczycieli dla polskich szkół – tu wykazali wielki upór rodzice posyłając dzieci do polskich szkół i żądając dla nich nauczycieli. Ani ta jedyna w Związku Sowieckim codzienna polska gazeta – organ partyjny, niosący sowiecką propagandę, ale też dzięki oddanym swej pracy ludziom (w tym młodej polskiej inteligencji), którzy przemycali prawdziwie polskie treści przy każdej nadarzającej się okazji przypominając prawdziwą historię, propagując kulturę, troszcząc się o poprawny język. Zakładano teatry amatorskie, kółka literackie, legendarną „Wilię” i „Wileńszczyznę”. Wszystko to się działo dzięki wspaniałym ludziom.
Właśnie tak, dzięki ofiarnej i pełnej poświęcenia zaangażowanej pracy ludzi do „odrodzenia” stanęły tysiące: zastęp inteligencji, rzesze robotników, którzy masowo tworzyli koła Związku w zakładach pracy. Czasem liczyły one po kilkaset, a nawet tysiące osób. Mega aktywność wykazały podwileńskie rejony. Między innymi władzę w rejonie, określanym wówczas przez różnych michników i giedroyciów jako „czerwony”, przejęli od komunistów młodzi działacze ZPL i z dumą możemy stwierdzić, utrzymują ją, podobnie jak i w rejonie wileńskim, już ponad 25 lat. Bo ci ludzie liderzy są u siebie, na swoim. Mieszkańcy znają ich od lat – ich pracę, ich życie, widzą ich na co dzień i ufają im, bo ich nie zawiedli. A te jakże krzywdzące z lat 90. michnikowsko-giedroyciowe opinie – kłamliwe, pełne hipokryzji i bezczelności, szokowały nas, budziły protest, dziwiły, aż zrodziły determinację i zrozumienie: najpewniej jest kiedy liczymy tylko na siebie. Więc, róbmy swoje! Bo ci ludzie nie są zdolni nas rozumieć. Nie przeżywali tego, co my, więc uprościli sobie wszystko i prymitywnie zaczęli nas uczyć jak mamy żyć. Wszystkie te jakże liczne, częstokroć wprost obraźliwe publikacje zarówno w Polsce o zsowietyzowanych Polakach, jak i na Litwie o spolonizowanych Litwinach, były bolesne – nie tego oczekiwaliśmy po wielkich przemianach, ale po pewnym czasie budziły już tylko politowanie, bo poznawaliśmy swoją wartość, wartość tych, którzy pozostawali zawsze wierni.
Czy możemy mówić, pamiętając, oczywiście, o kilku etapach bardzo trudnych dla Związku (m.in. o tym z przełomu wieku XX i XXI), że ZPL odniósł sukces.
Bezspornie. Chociaż mogliśmy zrobić jeszcze więcej, gdybyśmy nie musieli pokonywać sztucznie stwarzanych nam trudności. Ale, jak już powiedzieliśmy poprzednio, Związek nie działał na jakiejś „wypalonej” ziemi. Mieliśmy polskie szkoły, zespoły, mieliśmy ludzi piastujących dość odpowiedzialne stanowiska w poszczególnych strukturach władzy w rejonach i Wilnie. Wielu z nich włączyło się aktywnie do budowania potencjału społeczności polskiej. Niestety, niektórzy – z różnych powodów – zostali na uboczu, niektórzy poszli przeciwko nam.
Dziś młodym – takim jakimi byliśmy my przed trzydziestu laty – może się wydawać, że to jedynie oni – wolni od sowieckich naleciałości – potrafią dokonać o wiele więcej. Być prawdziwymi Europejczykami, nawiązać skuteczniejszy dialog z Litwinami i pozałatwiać wszystkie sprawy. Daj Boże! Świat normalnieje. Miejmy nadzieję, że każde nowe pokolenie potrafi dokonać więcej od swych poprzedników. Najważniejsze, by zawsze pamiętali o tym skarbie, który w spadku zostawili nam nasi przodkowie – naszą tożsamość, kulturę, język, wiarę, naszą polskość i determinację do ich pielęgnowania. By nie ulegli pokusom, przeciwstawili się upodleniu. Bo chętnych skierować nas „na właściwe tory”, na asymilację, niestety, nie ubywa. Wciąż są ci, którzy uważają, że lepiej od nas wiedzą jak mamy żyć. I w swym działaniu często są bezwzględni. Brzęcząc sakiewką ze srebrnikami, w które obrócili fundusze polskiego podatnika, uzbrojeni w giedroyciowskie teorie, tworzą nam własne asymilacyjne scenariusze naszej przyszłości. To nie może im się udać!
Kiedy Polska stąd odeszła, kiedy wszelką polskość wypalano tu terrorem i propagandą, i kiedy się wydawało, że niczego nie powinno z niej pozostać, ona wciąż była żywotna, dzięki Polakom, „tutejszym” – miejscowym, wrośniętym w tę ziemię głęboko rodowymi korzeniami. Jeszcze raz powtórzę: nie od nas – urodzonych później, po wojnie, to tak zwane „odrodzenie” się zaczęło. I nie od upadku władzy sowieckiej. Zaczęli je ci, którzy tu pozostali, jak się utarło mówić, na dobre i na złe, po 1945 roku.
W Zułowie, w Alei Pamięci Narodowej, mamy stelę i zasadzony dąb upamiętniające tych nauczycieli, którzy pozostali na Wileńszczyźnie, by uczyć po polsku polskie dzieci. Takie stele powinny być też ustawione księżom, którzy trwali przy polskim słowie w kościołach. Rodzicom – Polakom, wychowującym swoje dzieci w polskiej tradycji… Od kilku lat, zawdzięczając polskiej władzy samorządowej w rejonie wileńskim, mamy w Mejszagole Muzeum ks. prałata Józefa Obrembskiego. Przykład Jego treściwego, długiego życia daje piękne świadectwo postaw niezłomnego polskiego ducha w tamtym okresie historii. Pamiętamy też o Jerzym Ordzie, pani Janinie Strużanowskiej i wielu innych – to od nich to odrodzenie się rozpoczęło po przesunięciu granic.
Bolą też, bez wątpienia, te nagonki, które w odchodzącym roku odczuł Związek i jego prezes osobiście ze strony poszczególnych urzędników z Macierzy, którzy z góry narzucają nam „plan rozwoju i działalności”. To są też w większości młodzi ludzie, którzy, owszem, uczyli się już chyba mniej zakłamanej historii, ale o tej naszej, polsko – litewskiej rzeczywistości, czegoś się jednak nie douczyli. Bo myśmy tu o swoje twardo walczyli: zarówno w roku 1947, kiedy nam w ciągu paru tygodni zlikwidowano praktycznie ponad 300 polskich szkół; kiedy pod płaszczykiem awaryjnego stanu budynków szkolnych próbowano w latach 60. XX wieku zlikwidować obecną „Syrokomlówkę”; kiedy dopięliśmy tego, że absolwenci polskich szkół w latach 70. ubiegłego wieku składali egzaminy na studia w języku polskim i byli kształceni po polsku nauczyciele różnych przedmiotów. Wtedy byliśmy obywatelami Związku Sowieckiego, którzy mieli wpisaną narodowość „Polak”. Ale nie to było istotne, istotne było to, że byliśmy właśnie Polakami.
Tak, to bardzo boli i często podcina skrzydła. Ale wszystko się zmienia. Któż, poza kilkunastoma wielkimi zapaleńcami, w latach, dajmy na to 70. wierzył, że ten sowiecki kolos runie. Runął, bo jego fundamenty były zamieszane na krzywdzie i krwi ludzkiej. Mieliśmy też w czasach już demokratycznej Litwy, zarówno tu u siebie, jak i w Macierzy bardziej i mniej przychylnie nastawionych do naszych oczekiwań i dążeń polityków i działaczy, urzędników. Ale ostatnio zetknęliśmy się ze szczególną bezwzględnością. Zastosowano nawet wobec nas struktury siłowe i służby specjalne. Najwidoczniej odczuli, że jesteśmy silni.
A mimo wszystko, a jednak, działając w różnych, często bardzo niesprzyjających warunkach, potrafiliśmy stworzyć mocne struktury: Związek, Akcję Wyborczą Polaków na Litwie – Związek Chrześcijańskich Rodzin, Stowarzyszenie Nauczycieli Szkół Polskich na Litwie „Macierz Szkolna” – organizację łączącą nauczycieli, którzy pełnią funkcję bardzo ważną – wychowują młode pokolenie. Jest harcerstwo, towarzystwa sportowe, zespoły twórcze, wygrywamy wybory… Jesteśmy jednością silni. Mamy wizję przyszłości polskiej społeczności na Litwie. Nie wymyśloną w zaciszu gabinetów, ale wykrystalizowaną latami naszego życia i pracy na ojczystej ziemi. Dodaje optymizmu też to, że na Litwie, wśród polityków, działaczy, decydentów w instytucjach państwowych znajdujemy poszczególnych sojuszników dla naszych idei. To prawda, proces ten przebiega bardzo powoli. Jednak coś nam się udaje wynegocjować (przypomnieć należy akredytacje gimnazjów, obronienie pedagogicznego kursu na polonistyce). Niestety, jest tak, że komuś to bardzo się nie podoba. Więc trzeba rozbić, podzielić społeczność polską i ten proces rozwiązywania istotnych spraw będzie można przyhamować. To jest walka polityczna. Brzydka, czasami wręcz brudna, czego też doświadczyliśmy w minionym roku.
Ale jesteśmy zahartowani: mieliśmy rządy komisaryczne, groźbę pozbawienia prawa do udziału w wyborach, kiedy takowe odebrane zostało organizacjom społecznym, zakusy na nauczanie po polsku… Niech więc hasło: „róbmy swoje” będzie dla nas przewodnim.
Robimy swoje i z dumą wkraczamy w rok trzydziestolecia. Już w wielu kołach m.in. Wileńskiego Rejonowego Oddziału ZPL odbyły się jubileuszowe uroczystości. Uhonorowano i przypomniano tych, co stali u źródeł organizacji. W pięknych galowych obchodach biorą udział liczne rzesze członków ZPL – starszych i młodzieży, która ma okazję poznać historię powstawania kół Związku Polaków na Litwie z ust tych, co społecznie, bez nakazu i rozkazu, tworzyli organizację i w ciągu trzydziestu lat swoją społeczną pracą udowodnili, że Polacy na Litwie byli, są i będą równymi wśród równych na swojej ojczystej ziemi.
Jako kierownictwo Związku, Zarząd Główny, Rada będziemy się starali godnie uczcić jubileusz. Po raz kolejny, wbrew miłośnikom teorii „dziel i rządź” będziemy odkłamywali (tak już na tej naszej ziemi jest) historię – teraz tę najnowszą. Bo nie może być tak, że z powodu czyjegoś widzimisię można przekreślić dorobek ponad dziesięciotysięcznej organizacji: 16 oddziałów i ponad 250 kół, organizując np. „imprezki”, w których bierze udział kilkanaście osób i tworzyć z tego wizję „wielkiej działalności”. Prawda zawsze zwycięży, chociaż niekiedy droga do zwycięstwa bywa długa i żmudna. Ale my tu, na Kresach, przyzwyczajeni jesteśmy być twardzi i uparci. Takimi uczyniło nas życie, nasz los – tych zza Buga.
Cieszy to, że Związek po 30 latach jest ludziom potrzebny, powstają nowe koła. Oczywiście, ludzie też odchodzą, takie jest prawo natury. Ale kiedy widzimy na festynach, w pochodach, na obchodach rocznic sporo młodzieży, to nie sposób nie być optymistą i nie stwierdzić, że warto było i warto jest dołożyć maksimum wysiłku, by Związek Polaków na Litwie wraz z innymi organizacjami polskimi tworzył niezawodny układ, który da nam siły godnie żyć na tej ziemi i być Polakami na Litwie.
Dziękuję za wywiad.
Rozmawiała Janina Lisiewicz
Fot. DELFI / Šarūnas Mažeika
Niech żyje i rozkwita ZPL !