Trocka (potem Wileńska) Szkoła Pedagogiczna – kolebka odrodzenia polskiego szkolnictwa na Wileńszczyźnie

Odrodzenie polskiego szkolnictwa na Wileńszczyźnie po II wojnie światowej, po przesunięciu granic i tzw. repatriacji odbywało się boleśnie. Wielką determinację w jego odrodzenie wkładali pozostali tu przedstawiciele polskiej inteligencji i ich wychowankowie. Władze w Wilnie i Moskwie starały się negować taką potrzebę i petycje o zakładaniu polskich szkół nie dawały rezultatu. Ale na początek lat 50. Moskwa, mając na względzie swoje cele polityczne, dała pozwolenie na otwieranie szkół z polskim językiem nauczania na Litwie i usilnie zaczęła naciskać na rząd Litewskiej Republiki Socjalistycznej, by proces ten został przyśpieszony. Jak się okazało, potrzeba takich szkół była ogromna. Jednak powstał problem – brak polskich nauczycieli. Kto z nich nie został zgubiony przez Stalina lub Hitlera, ten wyjechał do Polski. Pozostało bardzo niewielu, w większości samotnych, w starszym wieku, przywiązanych do chorych członków rodziny lub upartych w trwaniu na ojcowiźnie.

Władze miejscowe pod naciskiem Moskwy podjęły decyzję przyspieszonego przygotowania nauczycieli na kursach w Republikańskim Instytucie Doskonalenia Nauczycieli. Pierwsza tura (październik 1951 – maj 1952) objęła około 60 osób oraz druga – i ostatnia – (październik 1952 – maj 1953) taką samą liczbę. Przyjmowano wszystkich chętnych, bez ograniczenia wieku i narodowości, którzy umieli rozmawiać po polsku i mieli wykształcenie 7-klasowej szkoły (polskiej, litewskiej, rosyjskiej, białoruskiej).

Tak się stało, że druga tura tych kursów zbiegła się ze skandalem w rosyjskiej szkole w Mejszagole: w październiku 1952 r., z powodu odmowy uczniów wstąpienia do organizacji komsomolskiej, została zlikwidowana dwunastoosobowa dziewiąta klasa. Jako że prawie wszyscy byliśmy Polakami i umieliśmy rozmawiać i pisać po polsku, większość z nas podjęła decyzję wstąpienia na te kursy. Byli to: Maria Dubowska, Antoni Jankowski, Józef Liminowicz, Edmund Młyński, Ludwik Młyński, Maria Rudakówna, Genowefa Szturówna, Janina Szyrwińska, Janina Tylingo. W ciągu 8 miesięcy intensywnej nauki musieliśmy opanować program I i II roku 4-letniej Szkoły Pedagogicznej. W wyniku otrzymaliśmy „dziwne” wykształcenie: „niepełne średnie pedagogiczne” oraz skierowanie do pracy w szkole, a także na naukę zaoczno-korespondencyjną na III roku w Trockiej Szkole Pedagogicznej.

Widocznie wydział zaoczno-korespondencyjny był specjalnie stworzony w 1952 roku nie tylko po to, by my – kursanci – mogliśmy kontynuować naukę, ale i ze względu na to, że w nowo otwieranych polskich szkołach pracowało wielu nauczycieli w zaawansowanym wieku, którzy nie mieli odpowiedniego wykształcenia.

W lipcu 1953 roku musieliśmy się stawić na pierwszą sesję III roku wydziału zaoczno-korespondencyjnego w Trockiej Szkole Pedagogicznej. W czasie sesji wykłady i seminaria odbywały się w ciągu 8 godzin dziennie, a następnie, co miesiąc, pisaliśmy prace kontrolne z różnych przedmiotów, które pocztą wysyłaliśmy do Szkoły Pedagogicznej, a po tygodniu otrzymywaliśmy recenzję wraz z oceną oraz następne zadanie. Aby sprostać tym wymaganiom, trzeba było codziennie, po pracy z uczniami w szkole, zasiadać do podręczników i na czas wysyłać prace kontrolne. W ciągu roku mieliśmy dwie sesje w Trokach: dziesięciodniową na feriach zimowych i dwutygodniową na feriach letnich. Oprócz zajęć teoretycznych musieliśmy złożyć po 3 – 5 egzaminów z różnych przedmiotów.

Nie wszyscy sprostali takiemu tempu nauki i pracy, wielu odpadło lub musiało powtarzać rok akademicki. Najwięcej trudności mieli starsi koledzy, których ominęły kursy wileńskie. Należy przyznać, że dały one nam dosyć gruntowną wiedzę zarówno z poszczególnych przedmiotów, jak i metodyczną.

W Szkole Pedagogicznej wszystkie przedmioty wykładano po polsku, z wyjątkiem języków rosyjskiego i litewskiego. Wykładowcy byli bardzo wymagający, lecz potrafili ze zrozumieniem i tolerancją ustosunkować do naszych luk w nauce. Dyrektor B. Lazauskas (potem pracował w aparacie Rady Ministrów LSRR), nie stosując dużych rygorów, często pozwalał na powtórne zdawanie egzaminów czy prac. Jego zastępca do spraw dydaktyki Otto Ptaszek (przedwojenny lwowianin) potrafił umiejętnie lawirować nie nadużywając radzieckiej ideologii. B. Sakavičius niekiedy próbował uczyć nas historii po litewsku, ale bez większego sukcesu, bo litewskiego nikt z nas nie znał. Wykładowca historii partii Wróblewski, chociaż był z przekonania komunistą, prowadził wykłady nie stwarzając nam problemów z powodu naszego „niewyrobienia politycznego”. Podczas egzaminów też zbyt na nas ideowo nie naciskał, powiadając, że samo życie nas ideologicznie dokształci.

Trwałe podstawy do dalszego samokształcenia dali nam: polonistka Z. Szwajkowska, matematyk Chlebanskis, rusistka E. Kirpicznikowa, wykładowca muzyki i rysunku E. Moisiejew, psychologii i logiki Maria Piotrowicz, rosyjskiej literatury J. Fiodorowa i in. Wiele uwagi poświęcano też metodyce nauczania różnych przedmiotów, z czego zresztą Trocka Szkoła Pedagogiczna słynęła w ciągu całego okresu swego istnienia.

Czas spędzony na sesjach był bardzo pracowity, ale i przyjemny. Gmach szkoły znajdował się w bardzo malowniczym miejscu – nad brzegiem jeziora, w otoczeniu wiekowych drzew. Aleje z ławkami ustawionymi wśród krzewów i kwiatów stwarzały odpowiednią aurę do odpoczynku, a często i do wertowania skryptów. Po miesiącach intensywnej nauki i pracy w szkołach oraz izolacji od kultury i przyjaciół, w Trokach wrzało życie towarzyskie: spotkania i rozmowy z przyjaciółmi, pływanie łódkami po jeziorach, wypady na zamek, tańce „na górce” w parku, gra w siatkówkę. Wszędzie słyszeliśmy mowę polską, z rzadka – rosyjską. Trudności mieliśmy jedynie z mieszkaniami, bo zjeżdżało się dużo zaoczniaków, więc wynajmowaliśmy pokój na 3-5 osób, coś tam sobie pitrasiliśmy na prymusie, no i było normalnie.

25 sierpnia 1953 roku zostałem awansowany na kierownika szkoły początkowej w Obalach, oddalonych o 20 km od Trok (a miałem wówczas siedemnaście i pół lat). Miałem 42 uczniów w I-IV klasach. Byli zróżnicowani wiekowo, ale motywację do nauki mieli dobrą, co dodatnio wpływało na dyscyplinę i proces nauczania.

W końcu lat 50. liczba szkół z polskim językiem nauczania znacznie się zwiększyła.

Widzimy, jak duże zaszły obecnie zmiany, które zależą nie tylko od procesów demograficznych, lecz i asymilacyjnych.

Od początku dużym problemem był brak podręczników i pomocy naukowych. 1 lipca 1953 roku zaczęła ukazywać się codzienna polska gazeta „Czerwony Sztandar”, którą wykorzystywaliśmy do ćwiczeń językowych oraz dowiadywaliśmy się z niej o życiu Polaków na Wileńszczyźnie, o wsiach polskich, o zasięgu na tych terenach języka polskiego, o rodzimej kulturze i tradycjach.
Nawyki samokształcenia zdobyte na kursach wileńskich i w Trockiej Szkole Pedagogicznej pomogły mi pomyślnie ukończyć zaocznie naukę w Państwowym Instytucie Pedagogicznym. Były pomocne w badaniu gwar wileńskich, w organizacji obozów i ekspedycji gwaroznawczych z udziałem Instytutu Językoznawstwa im. J. Kołosa w Mińsku, w aspiranturze przy Republikańskim Instytucie Doskonalenia Nauczycieli. Niestety, obronę stopnia naukowego w Moskiewskim Instytucie Językoznawstwa zawetował dyrektor Instytutu Języka Litewskiego i Literatury LSRR, akademik Zigmas Zinkevičius, wysyłając recenzję do Moskwy głoszącą o tym, że na Wileńszczyźnie są tylko gwary litewskie, a polski język jest tylko zachwaszczony. Nie zważając na ten fakt, udało mi się wydać w Instytucie Doskonalenia Nauczycieli pracę metodyczną pt. „Nauczanie języka polskiego w warunkach gwar wileńskich”, a następnie w zespole autorskim – Irena Kaszkarowa, Helena Zacharkiewicz i niżej podpisany – podręczniki „Język polski” dla klas V-VII (1977, 1980, 1984, 1991, 1995).

W czasie mojej wieloletniej pracy na stanowiskach dyrektora szkoły, kierownika wydziału oświaty, czy też obecnie rektora Polskiego Uniwersytetu Trzeciego Wieku, mogłem obserwować, że absolwenci Trockiej (potem Wileńskiej) Szkoły Pedagogicznej wyróżniali się dobrym przygotowaniem metodycznym, umiejętnościami organizowania pracy pozalekcyjnej, nawykami stałego dokształcania się, aktywnością w pracy społecznej.

Upływa 65. rok mojej pracy pedagogiczno-społecznej na Wileńszczyźnie. Często zadaję sobie pytanie: czy „pokolenie upartych” spełniło swoją misję? Zaczęliśmy działanie na zupełnie wyjałowionym od polskiej inteligencji polu. Dzieci chłopów i robotników z „niepełnym średnim wykształceniem pedagogicznym”, odgrodzeni żelazną kurtyną od Macierzy, ostro kontrolowani przez KGB i KPZR, porwaliśmy się na wskrzeszenie uczucia świadomości narodowej, zachowania i rozwoju polskiej oświaty i kultury, odrodzenia polskiej inteligencji. Naszą siłą był patriotyzm zaszczepiony w rodzinach, wierność tradycjom, miłość do ziemi ojczystej, wzmocnione wiarą katolicką, klasyczną polską literaturą oraz solidną podstawą dydaktyczną otrzymaną na kursach w Wilnie i w Trockiej Szkole Pedagogicznej.

Dziś mamy już prężnie działający system oświaty polskiej od przedszkola do wyższej szkoły, wykształconą kadrę pedagogiczną, około 50 polskich organizacji społecznych, stowarzyszeń, zespołów artystycznych, klubów młodzieżowych i sportowych, media, władzę w niektórych samorządach oraz posłów w Sejmie Litwy i Parlamencie Europejskim. Dorobek ten został osiągnięty dzięki wytężonej pracy i determinacji setek nauczycieli oraz ludności wiernej swemu etosowi, a także, w ostatnim 20-leciu, okazanej dużej pomocy z Polski. Cieszy mnie, że razem z żoną Danutą braliśmy w tym aktywny udział, robiliśmy wszystko razem, a jej rady często ustrzegły mnie od pochopnych kroków. Na jej barki spadały też większe obowiązki w prowadzeniu domu, wychowaniu syna i córki, potem udział w wychowaniu czterech wnuków, a teraz pociecha już z czterech prawnuków.

Chociaż stale pracowaliśmy w atmosferze pewnego zagrożenia politycznego, jednak ostatnio, mocno niepokoi nasilająca się nagonka na polską oświatę, agresywność polityczna, rozluźnienie zasad moralnych, karierowiczostwo, bolesne rozwarstwienie społeczne i wzrost liczby osób o dochodach poniżej normy przeżycia. Nie jest dla nas do przyjęcia to, że obecnie coraz częściej ideowość przegrywa z merkantylizmem, że ważne wartości dla naszego pokolenia schodzą na dalszy plan, a przeżytkiem, dla pewnej części społeczeństwa, staje się rycerskość, bezinteresowność i tolerancja, że coraz częściej znaczenie zyskuje siła przebicia i kariera pojmowana w kategoriach materialnych. Tego zaakceptować nigdy nie potrafimy i nadal wierzymy, że nasza społeczność potrafi oprzeć się narzucanym jej destrukcyjnym trendom i tendencjom, że potrafi odróżnić wartości prawdziwe od fałszywych, religijność na pokaz od głębokiej wiary, a czcze gadanie od szczerych zamiarów i czynów.

Antoni Jankowski, rektor Polskiego UTW w Solecznikach

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.