Pisaliśmy już o tym, że jedną z tzw. „idei dla Litwy”, mających skierować kraj na drogę postępowego rozwoju i rozkwitu ma być realizacja zadania podniesienia prestiżu zawodu nauczyciela. W ramach, czy poza nimi, realizacji tej idei zlikwidowano Litewski Uniwersytet Edukologiczny (jak widać nie pomogła dawnemu instytutowi nauczycielskiemu, a potem pedagogicznemu, zmiana nazwy na bardziej wyszukaną). Uniwersytet zlikwidowano dość szybko (na tempo realizacji decyzji niewątpliwie miało wpływ atrakcyjne miejsce lokalizacji uczelni, do którego przymierzają się zarówno rządowe instytucje, jak i biznesmeni), ale nie tak sprawnie idzie decydentom z podjęciem decyzji, kto ma przejąć schedę po uczelni i kształcić pedagogów. Ostatnio powstało pytanie, czy ma to być uczelnia uniwersytecka, czy też kolegium może pełnić taką misję. Kolegium Wileńskie deklaruje, że bardzo chętnie się podejmie i pięknie sobie poradzi w kształceniu przedszkolanek i nauczycieli klas początkowych. Między innymi przypominając, że w przedszkolu pani magister nie bardzo pasuje, bo w młodszych grupach musi pełnić nie tylko rolę nauczyciela, ale też troskliwej opiekunki, do której to roli tytuł magistra raczej nie jest potrzebny. Prawda, kolegium zapomina dodać (o czym nie omieszkali przypomnieć konkurenci), że jego program edukacji przedszkolanek otrzymał akredytację jedynie na 3 lata, więc nie jest znów taki idealny. A co za tym idzie, do koncepcji kształcenia super pedagogów może się wcale nie nadać. Z drugiej strony się okazało, że to akurat Uniwersytet Edukologiczny miał najlepszy, bo otrzymał maksymalną akredytację – na 6 lat, program kształcenia nauczycieli klas początkowych i przedszkolanek. Społeczność Uniwersytetu Wileńskiego głośno się upomina o to, że skoro ma być zawód prestiżowy – to i studia mają się odbywać na prestiżowej uczelni, stawiając siebie za wzór i powołując się na praktykę bliższych i dalszych sąsiadów, w których nauczyciele klas początkowych mają mieć tytuł magistra. Kolegium, czując popyt na przedszkolanki i nauczycieli klas początkowych ma swoje atuty – trzy lata kształcenia pozwala w krótszym terminie zaradzić brakowi kadry. No i zrobić to taniej. Ministerstwo Oświaty i Nauki, którego (prawdopodobnie) jedno z urzędowych pism posłużyło do wywołania burzliwej dyskusji, udaje, że jest ono nieaktualne. Ale wyraźnie ma coś na sumieniu w tym temacie, bo nie wyraża swojego zdania. Wydaje się, że przy takim niezdecydowaniu nie tylko nie zdążymy do 2025 roku dopiąć tego, by zawód nauczyciela stał się prestiżowym, ale mamy okazję skutecznie rozwalić system kształcenia pedagogów i już nie o jakość, ale o ilość będziemy się spierali. Cóż, od dawna wiadomo, że zburzyć jest łatwiej niż zbudować.