Wiersze zebrane w tym tomiku mieszczą się w Miłoszowej formule utworów naiwnych. Mówiąc inaczej, nie dajmy się zwieść ich pozornej lekkości. Irena Duchowska zawsze pisze o tym samym, zawsze na poważnie. Notuje różnorodny świat. Dookolne drobiazgi. Jakiś pradawny zwyczaj. Nie unika moralitetu. Czasami przekazuje czytelnikowi felieton, doraźną uwagę, kolejną przypowieść o naszej, ludzkiej lekkomyślności. Pozostaje przy tym Poetką bólu i kronikarką przemijania. To przemijanie jest wielowątkowe. Przepadają miłość, przyjaźnie, przysięgi, wierność. Ponad wszystkim jedynie kwilenie, szloch, łkanie. Znika uroda, znikają zaszczyty, wszystko zmienia się w mary. Przegrać musi lubieżnik. Niepoprawna zalotnica. Pyszny kochanek. Poetka próbuje oswoić dojmujący rozpad. Podkreśla swą religijność. Powtarza pacierze i chwyta najodleglejszą nawet mądrość. Przemijanie ciała, młodości, powabu, najwyraźniej Poetkę boli i onieśmiela. Ale jest w tym pisaniu bardziej fundamentalna groza. Irena Duchowska jest Poetką Wilna i Wileńszczyzny, również Żmudzi, ale to ten pierwszy świat stał się rajem utraconym i krainą przepadłą. Rozpad mikroświata rozlewa się wyraźnie na świat rozleglejszy. Poniżone są stare dwory. Poniżone, nikomu niepotrzebne, cymbały. Poniżony jest młyn, który niegdyś oznaczał bogactwo, przywoływał gospodarzy, dostarczał życiodajną mąkę. Cokolwiek dzieje się w wierszach Poetki, ma swoje źródło w rozpaczy, osobistych, bolesnych tęsknotach, już nieziszczalnych, być może nawet, anachronicznych. Czytajmy te wiersze wedle własnego klucza. Koncentrujmy się na wybranych motywach. Nie gubmy jednak perspektywy metafizycznej, mającej swoje źródło w zaginionej Atlantydzie, grzebiącej ze sobą wszelkie najistotniejsze prawdy, osoby, głosy, spojrzenia, rzeki, drogi, nieba i krajobrazy. Po takiej stracie winniśmy wszyscy postradać i samą Pamięć. Może wówczas bylibyśmy nieco szczęśliwsi. Trwa ona jednak niewzruszona. I tylko Poeci wiedzą, co z tą Pamięcią, uczynić.