5 grudnia obchodziliśmy kolejną – 145 – rocznicę urodzin Marszałka Józefa Piłsudskiego: twórcy legendarnych legionów, człowieka, któremu historia i los dały szczególny – aczkolwiek jakże niełatwy, wymagający wielkiej mocy ducha – przywilej: wskrzesić Ojczyznę, wyzwolić z niewoli.
Jak co roku – 5 grudnia członkowie Związku Polaków na Litwie wraz z prezesem Związku Michałem Mackiewiczem, przedstawicielami oddziałów i kół, polskich organizacji społecznych i gośćmi z Polski uczcili Dzień Urodzin Marszałka w Zułowie (o tym opowiemy w kolejnym numerze NG). Tam, gdzie krok po kroku, odradza się skrawek ziemi, na której przyszło późniejszemu Marszałkowi się urodzić i dorastać, powstaje Aleja Pamięci Narodowej, by godnym rodakom i chlubnym ich dokonaniom oddać hołd, śpieszą ludzie coraz gremialniej, zdając sobie wyraźnie sprawę, jak ważna jest postać przywódcy, lidera, męża stanu w dziejach narodu.
Niestety, jest tak, że tu, na Litwie (którą uważał za swoją Ojczyznę i często o sobie mówił, że jest Litwinem – w tym jakże uniwersalnym znaczeniu) postać Jego jest odbierana nawet nie kontrowersyjnie, lecz praktycznie wrogo. Tego roku miejsce spoczynku Jego Matki oraz Serca na wileńskiej Rossie dwukrotnie zostało splugawione rękoma wandali. Sprawcy ostatniego aktu zostali ujęci, postawiono im zarzuty, nazywając ich wyczyn podżeganiem przeciwko grupie ludzi dowolnej narodowości, rasy, pochodzenia, wyznania i in. oraz zbezczeszczenia grobu.
Chyba niedługo doczekamy się procesu i sprawcy zostaną ukarani. Można mieć z tego powodu satysfakcję. Jednak… Otóż często dyskutując o przyszłości stosunków polsko-litewskich padały i padają opinie, że młode pokolenie, nie obciążone przeszłościowymi pretensjami, potrafi je odmienić na lepsze.
Coraz trudniej w to uwierzyć. Niestety, ale ostatniego aktu wandalizmu dokonali ludzie młodzi. Nie, wcale nie chcę powiedzieć, że cała, czy też większość młodzieży na Litwie podziela ich poglądy (chociaż śmiem wątpić czy mają jakieś poglądy, to raczej głupota, nienawiść i niewiedza nimi kierują), jednak wychodzi na to, że nie możemy biernie czekać, aż na czele społeczeństwa stanie nowe pokolenie, które a priori ma być „lepsze”. Nie będzie. Nie będzie, jeżeli nie damy mu wiedzy, nie zdejmiemy z oczu zasłon, by zrozumiało, że każdy uczciwy człowiek godny jest szacunku; że historia ich Ojczyzny nie zaczyna się i nie kończy na wprowadzeniu języka państwowego.
Spadkobiercy WKL – skoro takimi zostali z woli historii – muszą dojść sercem i rozumem do tak prostej i jakże skomplikowanej prawdy, iż Litwa była wielka, kiedy była wielokulturowa, wielonarodowa. Wtedy kiedy zapraszała na swe tereny Tatarów i Żydów, a nie kiedy tych ostatnich odprowadzała do ponarskich dołów.
Syn tej ziemi, wielki patriota i czynny twórca historii XX wieku – Józef Klemens Piłsudski, będąc Marszałkiem, Naczelnikiem Państwa zawsze pamiętał o tym, skąd wywodzi swe korzenie nie tylko rodowe, ale też jako człowieka, osobowości. Z wychowania. Pisał:
„Gdy sobie przypomnę swe lata dziecinne, staje mi żywo w pamięci obraz mego pierwszego zetknięcia się z „bibułą”. Było to na dworku szlacheckim na Litwie, jakie dziesięć lat po powstaniu. Wrażenie wieszatielskich rządów Murawiewa było jeszcze tak świeże, że ludzie drżeli na widok munduru czynowniczego, a twarze ich wyciągały się, gdy w powietrzu zabrzmiał dzwonek, zwiastujący przybycie któregoś z przedstawicieli władzy moskiewskiej. W tym to czasie matka moja wyciągała niekiedy z jakiejś kryjówki, jej tylko wiadomej, kilka książeczek, które odczytywała, ucząc nas, dzieci, pewnych ustępów na pamięć. Były to utwory naszych wieszczów. Tajemnica, którą te chwile były otaczane, wzruszenie matki, udzielające się małym słuchaczom, zmiana dekoracji, jaka następowała z chwilą, gdy niepożądany jaki świadek trafiał przypadkowo na nasze rodzinne konspiracje – wszystko to zostawiło niezatarte wrażenie w mym umyśle. Te właśnie książki wraz z kilku innemi – pieśniami historycznemi Niemcewicza, paru broszurkami z czasów przedpowstaniowych – były bodaj jedynemi przedstawicielami nieocenzurowanej literatury w tym czasie. Ocalały one podczas burzy powstaniowej w niewielkiej ilości, a chowane przez pietyzm jak relikwie, niszczone zaś przez tchórzostwo przy każdem istotnem lub przypuszczalnem niebezpieczeństwie, nie mogły wywierać szerokiego wpływu, ograniczając się najczęściej rodzinnem kołem posiadaczy takiej książki. „Bibuła” w tym czasie znajdowała przytułek u tych, którzy uparcie stali przy przygaszonym krwią bohaterów 63 roku i ledwie tlejącym zniczu narodowo-rewolucyjnym. Były to jakby mogilne płomyki, nieśmiało i chwiejnie oświetlające smutne twarze rozbitków, ocalałych z ogólnej klęski. Ale na mogiłach wyrastała trawa – z popiołów powstaje nowe życie, żądne słońca i swobody. I w Polsce, która wówczas była jedną wielką mogiłą, zazieleniało; zjawiło się nowe życie, nowy ruch, który, zrobiwszy wyłom w modlitewno-rzewnym stosunku do przeszłości, otworzył nowy okres dla nielegalnej książki”. („Walka rewolucyjna w zaborze rosyjskim”, 1903 rok)
Czy każdy znalazł (znajdzie) w swoim życiu taką „bibułę”?