Złamana
gałązka bzu…
W styczniu wilnianie mieli okazję do dwóch spotkań z poetami, którzy na krótko „powrócili” do Wilna bardzo różni swą twórczością i skalą zasięgu, rzec by można, a jednak mający coś wspólnego. Śmiem twierdzić, że tym wspólnym mianownikiem Sławomira Worotyńskiego – poety wileńskiego, którego 70. rocznicę urodzin obchodziliśmy, niestety, bez niego – i wielkiego barda rosyjskiego Włodzimierza Wysockiego – tego roku w styczniu przypadała 74 rocznica jego urodzin – jest talent, niezmiernie uczciwy i pieczołowity stosunek do słowa, no i to przedwczesne spalenie się w tyglu uczuć, wrażliwości, tej zachłanności życia, wobec którego nigdy nie byli obojętni. Wspólnym wątkiem, który połączył te dwa powroty poetów był nie tylko Dom Polski w Wilnie, oddani przyjaciele i fani ich twórczości, ale też młode pokolenie Polaków z Wileńszczyzny, któremu jakże często (i nie bez racji) zarzucamy niechęć do „okazywania uczuć”, a oni udowodnili, że świat i ludzie zarówno przed dwoma tysiącami lat – i chyba tyleż po nas – będą znali słowa miłość i nienawiść, dobro i zło, będą się zachwycać i oburzać, wynosić na piedestały i piętnować… Bo życie nie zaczyna się na nas i nie kończy, tylko trwa…
Na spotkanie ze Sławkiem Worotyńskim mogliśmy się udać dzięki siostrze poety Alicji Worotyńskiej, przyjaciołom-poetom oraz młodzieżowej „Awangardzie Wileńskiej” działającej przy Stowarzyszeniu Literatów Polskich na Litwie. Wypełniona po brzegi jedna z sal świadczyła o tym, że pamiętamy i tęsknimy do spotkań z tym wileńskim lirykiem, który na trwałe zaistniał w szeregu twórców z naszej bogatej w poetyckie talenty Ziemi Wileńskiej. Dobrze się też stało, że spotkanie zainaugurował wykład, a może raczej rozważania (zawodowe) wykładowczyni Haliny Turkiewicz o twórczości poety. Dzięki nim nie tylko odrobinę głębiej mogliśmy poznać jego twórczość, ale też uzmysłowić sobie ileż pracy: oczytania, znajomości muzyki, sztuki, innych dziedzin życia i twórczości ludzkiej trzeba posiadać, by potem szafować metaforami, porównaniami w wierszach, wprowadzając tam znane nazwiska i hasła nie „na siłę”, tylko organicznie znajdując dla nich miejsce. Cieszyła też wielbicieli poety wiadomość, że studenci filologii polskiej w Wilnie zapoznają się z twórczością tego poety obok Rafała Wojaczka i Edwarda Stachury, których, między innymi, był fanem.
Jednak i poezja, i muzyka, i malarstwo – czyli twórczość – najlepiej wypadają kiedy nie opowiadamy o nich, tylko patrząc czy słuchając potrafimy odkryć dla siebie jakieś głębie, zakamarki duszy, których żeśmy nawet nie spodziewali być posiadaczami. Tego wieczoru w odbiorze jakże różnorodnej poezji Sławomira Worotyńskiego, poznania jego wcale nie z marmuru czy betonu duszy, pomogli nam Aleksander Śnieżko, Henryk Mażul, Jolanta Pietkiewicz-Maciejewska i Zbigniew Maciejewski oraz wspaniała młodzież: siostry Marzena i Agnieszka Mackojciówny, Ewa Elżbieta Szostak, Daniel Krajczyński oraz Dariusz Kaplewski.
Bardzo miłym akcentem tego spotkania był gest nauczycielki Wileńskiej Szkoły Średniej im. J. I. Kraszewskiego (poeta ukończył ją jako absolwent 5 promocji), prezeski koła ZPL Teresy Brazewicz, która zrobiła wyciąg zapisu aktu chrztu Sławomira w nowowilejskim kościele. I oprawione zdjęcie tego zapisu przekazała siostrze. A to, że poezja w jakiś metafizyczny sposób łączy się z naukami ścisłymi udowodniła po raz kolejny nauczycielka z Gimnazjum im. A. Mickiewicza Łucja Noniewicz, która w swym podręczniku do informatyki wykorzystała wiersze wileńskiego poety.
Wspomnienia, refleksje o życiu i jego przemijaniu towarzyszyły zebranym, którzy przyszli po raz kolejny na spotkanie z artystą, który w wierszu „Gałązka bzu” niby w klamry ujął swój życiorys mówiąc: „Kwitnąca gałązka bzu. (…)/ Jakie jest piękne życie!”. I kończąc: „Złamana gałązka bzu. (…) / Jaka jest piękna śmierć!”
Fot. Janina Lisiewicz
Z butami
nie wchodźcie
do mej duszy…
– krzyczał swym charakterystycznie zachrypniętym głosem Włodzimierz Wysocki, którego wrażliwość na jakże różne tematy: bytowe, polityczne, wojenne, miłosne była napięta jak struny na jego gitarze i w każdej chwili mogła się urwać. No i się urwała. Znał go cały ogromny Związek Radziecki, znał go świat, chociaż nie był jako poeta i bard ani faworyzowany, ani popularyzowany przez decydentów od kultury. Wręcz przeciwnie. Szedł „w naród” na taśmach szpulowych magnetofonów lat 60., w tzw. „samizdatie” i był tak popularny i lubiany zarówno przez lumpen jak i radziecką „spiskującą” w przysłowiowych kuchniach inteligencję, jak gdyby przynajmniej co tydzień miał koncert w kremlowskim Pałacu Zjazdów i transmitowała go Centralna Telewizja. Fenomen? Tak, bo prawdziwość i sięganie istoty rzeczy, pochylenie się nad zdawałoby się błahostką, wykrzyczenie do bólu w piersiach prawdy – nie każdemu jest dane. Miał takie posłannictwo i je wykonał. A że przypłacił to życiem, odchodząc mając zaledwie 42 lata… Nie ilością przeżytych lat, tylko tym, co się zdążyło w ciągu nich zrobić mierzyć wypada życie… A on żyje też dziś. Oto i ubiegłej niedzieli w Domu Polskim zebrała się cała sala ludzi, którzy chcą spotkań z nim i jego twórczością.
Z inicjatywy Wiktora Dulki, przy pomocy poetów wileńskich i już wspomnianej twórczej młodzieży został zorganizowany wieczór pamięci Włodzimierza Wysockiego. Trochę nietypowy, bo oprócz wspomnień o nim – jego życiorysie i twórczości – zaprezentowane zostały jego piosenki i wiersze w tłumaczeniu na język polski, litewski i białoruski. Wielu z obecnych na sali z pewnością było zdania, że twórczość właśnie tego poety do tłumaczenia się nie nadaje. Teksty jego, nie zawsze układające się w poprawne rymy, mają cel najważniejszy – oddać treść.
Tłumaczenia Włodzimierza Wysockiego (który, notabene miał też polskie korzenie) podjął się Aleksander Śnieżko. I jak zaznaczył, poszło mu to z niemałym trudem. Jednak łatwiej niż np. poetom z Polski, bo znał genezę jego porównań – naszą rzeczywistość. Przed kilkunastu laty wydał tomik tych tłumaczeń. Właśnie te przekłady akompaniując sobie na gitarze (niektórym piosenkom towarzyszył też akordeonista Ryszard Bryżys) śpiewał zebranym Wiktor Dulko. Wykonał też piosenki w języku białoruskim. Czasami ten „internationał” trochę przeszkadzał w odbiorze, ale tylko wtedy, kiedy wykonawca każdą zwrotkę śpiewał w innym języku. Poezję Wysockiego we własnej wersji i podkładem muzycznym śpiewał Zbigniew Maciejewski. Jedną piosenkę wykonał też Jarosław Królikowski.
Wysockiego tego wieczoru nie tylko śpiewano. Pięknie ją deklamowała młodzież: Ewa Elżbieta Szumska, Marzena Mackojć oraz Edgar i Artur Dulkowie. Wielką niespodzianką dla widzów były wiersze poety w języku litewskim. Pani Irena Aršauskiene jest wiceprezesem klubu miłośników poezji Wysockiego i tłumaczy jego poezję. Cóż, publiczność była zachwycona jej przekładami w wykonaniu naprawdę nieprzeciętnie uzdolnionej recytatorki Ewy Elżbiety Szumskiej.
O tym, że Włodzimierz Wysocki jeszcze na długo pozostanie poetą, którego będą chcieli czytać i słuchać tysiące ludzi, przekonywał zebranych wykładowca filologii rosyjskiej i prezes klubu jego miłośników Henryk Pietkiewicz, który zacytował wypowiedzi studentów o bardzie. Ale te zapewnienia wcale nie były potrzebne dla kilku setek tych, co wypełnili ubiegłej niedzieli salę Domu Polskiego i zachłannie słuchali każdego słowa, jak też wspólnie śpiewali o górach, przyjaciołach i miłości. Bo słowa, którymi o nich mówił On, trafiały nie do świadomości naszej, ale do serc…
Janina Lisiewicz
Fot. Jerzy Karpowicz