Odeszła tak jak żyła – cicho i skromnie – we śnie, jak gdyby nie chcąc sprawiać kłopotu swoją osobą. Pierwsza Dama Polskiej Poezji nie lubiła upubliczniania siebie, wielkich gali i patetycznych mów. Uważała, że wszystko, co ma do powiedzenia światu, jest w jej wierszach. To one były najważniejsze – każde słowo miało swoje niezastąpione znaczenie i sens. Celność porównań, trafne metafory miały oddać precyzyjnie myśli, uczucia. W ciągu swego długiego twórczego życia wydała na osąd publiczności około 350 wierszy. Kiedy pytano ją dlaczego tylko tyle, odpowiadała z jej charakterystyczną prostotą i dowcipem: mam w domu kosz na śmieci. Sama dla siebie była tym najsroższym cenzorem, by zostać wierną do końca swych dni własnej – jakże oryginalnej – wizji poetyckiej pełnej wyrafinowanej ironii, paradoksów i metafor.
Praktycznie całe życie – od wieku lat ośmiu – spędziła w Krakowie (urodziła się w 1923 roku w Bninie w Wielkopolsce). Honorowym Obywatelem Stołecznego Królewskiego Miasta Kraków została w marcu 1998 roku. Na Uniwersytecie Jagiellońskim studiowała polonistykę i socjologię. Była redaktorem, tłumaczem.
Nigdy nie zabiegała o żadne stołki, funkcje społeczne – chciała być tylko poetką. To uważała za najważniejsze. I chociaż była bardzo ciepłym i serdecznym człowiekiem miała niezbyt wielki, określony krąg przyjaciół z którymi lubiła spędzać czas w kameralnej atmosferze. Może dlatego dzieliła swoje życie na „do przyznania Nagrody Nobla” i „po”. Bo dzięki tej „katastrofie” (tak to określała) stała się nagle „upubliczniona”, zmuszona do pełnienia funkcji wcale jej do szczęścia niepotrzebnych.
Kiedy musiała przygotować mowę na ceremonię wręczania prestiżowej nagrody (w roku 1996), w pierwszym zdaniu po prostu wyznała, że najbardziej bała się wypowiedzieć to pierwsze zdanie, no i… ma już je za sobą. Podczas wyreżyserowanej ceremonii popełniła kilka gaf – m. in. kłaniając się najpierw publiczności, a nie królowi. Jednak była tak naturalna w swojej bezpośredniości i skromności, że przyjęto je nawet nie z pobłażliwymi, a życzliwymi uśmiechami. A ona, zajadła palaczka, potrafiła nawet króla w przerwie tego doniosłego wydarzenia namówić na papierosa.
Z tych kilku drobnych przyjemności na jakie sobie pozwalała w skromnym życiu do końca swoich dni nie zrezygnowała. Tę swobodę ceniła najbardziej. A ludzie cenili ją.
Oprócz zaszczytnej Nagrody Nobla, której dostąpiła jako jedna z dziewięciu kobiet w literaturze – w uzasadnieniu jej przyznania napisano, że otrzymuje ją za poezję, która z ironiczną precyzją odsłania prawa biologii i działania historii we fragmentach ludzkiej rzeczywistości, została uhonorowana Nagrodą im. Goethego, im. Herdera, Fundacji Kościelskich. Była członkiem Stowarzyszenia Pisarzy Polskich i Polskiej Akademii Umiejętności. W roku 2001 przyznano jej Dyplom Honorowy Amerykańskiej Akademii Sztuki i Literatury. Została jego posiadaczem obok Magdaleny Abakanowicz i Krzysztofa Pendereckiego. Szacowni decydenci napisali, że „jest nie tylko jednym z najbardziej wyrafinowanych poetów żyjących współcześnie (dziś, niestety, już nie żyjących – aut.), ale także najlepiej rozumianych. W wierszach zadziwiających różnorodnością i głębią, z humorem i przenikliwością opisuje czym było życie w epoce głębokich przewartościowań intelektualnych. Jej muza jest subtelna, a nawet przewrotna”.
Starała się być niezauważalną i „jedną z wielu”. Chociaż pięknie rozumiała, że nie ma dwu jednakowych rzeczy czy zdarzeń. Wspaniale to wyraziła w wierszu „Nic dwa razy się nie zdarza”, kiedy napisała: „ (…) choć różnimy się od siebie/ jak dwie krople czystej wody”. Jaki głęboki sens filozoficzny jest zawarty w tych prostych słowach. Zawsze wybierała prostotę i jasność, nie kryła się za fasadowością i nie głosiła ostatecznych prawd. Życie było w jej poezji tu i teraz – w codzienności, która wcale nie musiała być „codzienna” – szara, nijaka. Potrafiła ją uczynić interesującą i piękną, zabawną, wzruszającą, np. kiedy stwierdza, że nie można kotu zrobić takiego numeru, by wziąć i umrzeć, bo co ma niby począć taki pozostawiony kot…
Odeszła Dama Orderu Orła Białego, Mozart poezji – poetka. Pozostawiła nam wiersze. Dopóki będziemy po nie sięgać – będzie wśród nas – niewidzialna, skromna. Zawsze taką chciała być…
Nic dwa razy
Nic dwa razy się nie zdarza
i nie zdarzy. Z tej przyczyny
zrodziliśmy się bez wprawy
i pomrzemy bez rutyny.
Choćbyśmy uczniami byli
najtępszymi w szkole świata,
nie będziemy repetować
żadnej zimy ani lata.
Żaden dzień się nie powtórzy,
nie ma dwóch, podobnych nocy,
dwóch tych samych pocałunków;
dwóch jednakich spojrzeń w oczy.
Wczoraj, kiedy twoje imię
ktoś wymówił przy mnie głośno,
tak mi było, jakby róża
przez otwarte wpadła okno.
Dziś, kiedy jesteśmy razem,
odwróciłam twarz ku ścianie.
Róża? Jak wygląda róża?
Czy to kwiat? A może kamień?
Czemu ty się, zła godzino,
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
Jesteś – a więc musisz minąć.
Miniesz – a więc to jest piękne.
Uśmiechnięci, wpółobjęci
spróbujemy szukać zgody,
choć różnimy się od siebie
jak dwie krople czystej wody.
Kot w pustym mieszkaniu
Umrzeć – tego nie robi się kotu.
Bo co ma począć kot
w pustym mieszkaniu.
Wdrapywać się na ściany.
Ocierać między meblami.
Nic niby tu nie zmienione,
a jednak pozamieniane.
Niby nie przesunięte,
a jednak porozsuwane.
I wieczorami lampa już nie świeci.
Słychać kroki na schodach,
ale to nie te.
Ręka, co kładzie rybę na talerzyk,
także nie ta, co kładła.
Coś się tu nie zaczyna
w swojej zwykłej porze.
Coś się tu nie odbywa
jak powinno.
Ktoś tutaj był i był,
a potem nagle zniknął
i uporczywie go nie ma.
Do wszystkich szaf się zajrzało.
Przez półki przebiegło.
Wcisnęło się pod dywan i sprawdziło.
Nawet złamało zakaz
i rozrzuciło papiery.
Co więcej jest do zrobienia.
Spać i czekać.
Niech no on tylko wróci,
niech no się pokaże.
Już on się dowie,
że tak z kotem nie można.
Będzie się szło w jego stronę
jakby się wcale nie chciało,
pomalutku,
na bardzo obrażonych łapach.
I żadnych skoków pisków na początek.