Widocznie już wkrótce politolodzy czy też jacyś inni nawiedzeni ogłoszą wszem i wobec, że wreszcie ustalili przyczynę, dlaczego Litwa co i raz wpada w tarapaty, a to z partiami, a to z prezydentami, ba, nawet kasjerki są nieprzewidywalne. A przyczyna wcale się nie kryje w naszym analfabetyzmie politycznym, pazerności na pieniądze, czy powszechnej zasadzie szwagrowskiego wspierania się, tylko… w pogodzie.
Jużeśmy się tak cieszyli zbiorowo (mam nadzieję, że każdy z osobna), że nam wreszcie los „podrzucił” taką żelazną panią prezydent, co to nawet w Europie sobie radę dała, więc co by tu, na Litwie, nie potrafiła wziąć wszystkiego w swoje ręce. I masz ci, babo, placek: upały – może to w czasie inauguracji, kiedy musiała i wojsko obejść i politykom dłonie uścisnąć – tak jej odkrytą głowę nagrzały (nie na darmo na ten przykład królowa angielska zawsze jest w kapelusiku), że już w trakcie swego tak oczekiwanego popisu wyregulowania rządu palnęła (no palnęła – nie pomyślała) parę zdań na temat cech szanownych ministrów, które wydały werdykt nie tylko na ministrów, ale też widocznie na długie miesiące, a może lata na panią prezydent. Otóż oceniając kandydatury ministrów, za najważniejsze kryterium uznała, że przynajmniej nie kradną. Zaskakująca szczerość: w państwie kradnie się na lewo i prawo, a oto tych 13 sprawiedliwych przynajmniej nie kradnie. Więc po co szukać im zamiany.
Prawda, zmieniono jednego od pracy i ubezpieczeń socjalnych. Czyżby był największym złodziejem. Albo może nie, bo tak naprawdę to nawet premier nie umiał wytłumaczyć dlaczego akurat ten minister podpadł. Delikatnie zasugerował, że jak się robi coś niepopularnego, to się cierpi. No, fakt. Dziennikarze zgadywali, że chyba poszedł z powrotem do Sejmu minister, bo nazwał tatuśków butelczynami, tymi plastykowymi po piwie. Cóż, straszna obraza dla naszych „piwoszy”.
Ale z zamianą tego ministra tak jakoś dziwnie się złożyło, bo zastąpił go przewodniczący sejmowego komitetu… akurat tego, który generować musiał idee, które rząd wdrażał, albo zatwierdzać co rząd wymyśli. Więc niby byli w zmowie, bo protestów czy wetowania ustaw jakoś nie było słychać. No i zamienili się kolesie partyjni: teczka ministra na fotel posła i vice versa.
A inni. Inni są w porządku – przynajmniej nie kradną… Nawet żal mi pani prezydent, bo z powodu tych „złodziei”, to każdy na niej psy wiesza. A to przecież wcale nie musi świadczyć o tym, że robiła mądre miny zanim w fotelu usiadła i rzucała krótkie odpowiedzi o rozciągłości jednego zdania. A tu, jak to kobieta, nie wytrzymała i powiedziała ze trzy. I już ma problem. Prawda, jak wskazują badania opinii publicznej, popularność pani prezydent wzrosła o 9 proc. Ale szeregowym obywatelom też słońce może szkodzić. Chyba lepiej by pani prezydent zrobiła, gdyby poszła na urlop. Jednak trzeba sobie odpocząć. A jeszcze to bezlitosne słońce…
A oto kolejna, no jeśli nie perła, to przynajmniej kawałek bursztynu. Sejm przyjął ustawę o ochronie nieletnich, której prezydent poprzedni nie podpisał, a nasza pani – i owszem. Ale ją skrytykowała bardzo ostro, nawet do cenzury z ubiegłej formacji społeczno-politycznej porównała. Myślałby kto, że nie podpisze, a podpisała, pomimo że nawet podczas swej pierwszej zagranicznej wizyty do Szwecji za tę ustawę oberwała. Tylko o to ją nagabywano, a przecież nie miała zamiaru omawiania ze skandynawskimi przyjaciółmi, czy się godzi potępiać związki nieheteroseksualne w katolickim kraju czy nie. Jak tylko wróciła – podpisała. I utworzyła komisję, by wnieść do tej ustawy poprawki. Cóż, jak widać, nic nowego: i prezydenci, i premierzy, i szczególnie przewodniczący Sejmu tak robili: jak co nie w smak – to komisja. Jak się komuś myśleć nie chce, to może spokojnie głupotę proponować. Powoła się komisję, a ta za (widocznie) dodatkową opłatą wszystko „poprawi”. Miało być rządzenie poprzez dekrety, będzie poprzez komisje. W końcu jaka różnica jak zwał. Ważna jest aktywna postawa głowy państwa. Może jak te upały się wreszcie skończą, to nam się mózg znów ukształtuje i będzie wszystko… właśnie jak? Jak było? Ale za czyich rządów, bo już mamy, dzięki Bogu, z czego wybierać: Paksas, Brazauskas, Adamkus… Bo widocznie nic nowego pod słońcem, a i bez niego nas nie czeka.
A już z pewnością nawet zaćmienie nie pomoże dla dziewiętnastu wspaniałych z Sejmu, co to na sam początek uznali, że mogą robić za wskrzesicieli (narodu chyba), a jak się wkrótce okazało, to do roboty nawet najprostszej się nie nadają. Ostatnio, prawda, potrafili się podzielić, by „podzielić” na nowo teki ministrów. No i z „wskrzesicieli” wyłamały się „dęby” (no, niby twardziele), a mniej twardzi – może leszczyny, czy jakieś inne łozy – wciąż się gną w różne strony, ale mają tę właściwość, że zaraz do pozycji wyjściowych powracają. Wyrzucono ich z partii (własnej), a oni twierdzą, że partia jest ich; mówią im, że jak będą rozrabiać, to koalicja bez nich się obejdzie, więc obiecują, że będą cacy, a tylko na jesieni porozrabiają… Z tymi wskrzesicielami to jeszcze różnie może być. Mogą, oczywiście, i „dębów” zmóc, bo wiadomo, co się gnie, to się trudno łamie. A w taki dąb, na ten przykład, to może jakiś piorun uderzyć… I już po nim. Nawet jeden uderzył – pani „dębowa” posądzona została o zatrudnienie na niby pomocników i pobieranie za nich gaży, a wódz tych dębów niby o tym wiedział, lecz nikomu nie powiedział. Ale za to powiedziały – „leszczyny-łozy” i już prokurator czyni przesłuchania. Czy to nie będzie ta błyskawica, co spali „dęby”. Zobaczymy, jeszcze mamy lato…
A żeby udowodnić, że nie tylko od słońca cierpią głowy wysoko siedzących sług narodu, lecz i te mniej ważne, warto sobie przypomnieć, że znów samorząd miasta podjął decyzję o „zakonserwowaniu” budowy stadionu zanim nie znajdzie się „uczciwy, prawdziwy” inwestor (albo ekipa rządząca się zmieni). Nic by złego nie było w tym „wekowaniu” tego nieszczęsnego stadionu, gdyby to nie kosztowało tak okrągłe miliony, których z pewnością by już wystarczyło na jego wybudowanie wreszcie do końca.
Z kolei głowa miasta postanowił zrobić porządek z Rynkiem Kalwaryjskim. Nie może pojąć nasz mer, jak to jest, że rynek „Pod halami” daje miastu grube miliony, zaś „samorządowy” Rynek Kalwaryjski tylko straty czy minimalny dochód. Ależ panie merze, toż kradną, przecież i zarządzający byli zmieniani z powodu podejrzeń o tak brzydkie zachowanie. Ludzie, którzy na bazarze sprzedają, co dzień płacą swoje z trudem zarobione lity dla rynku. A potem to się z nimi dzieje cud. Najzwyklejszy cud – wędrują, widocznie, do cudzej kieszeni, takiej, która jest bliższa ciału niż jakaś tam samorządowa.
Słońce ma wpływ nawet na Romów, tylko że na nich, to akurat pozytywny. Któż nie pamięta ile to było hałasu i, oczywiście, skandali o to, że ustawiony przy wjeździe do taboru domek dla policjantów kosztował pokaźną sumę, a efektów pracy to jakoś nie było widać. Ale Romowie są narodem ze smykałką. No i uradzili, że co ma ten „kiosk” bez potrzeby stać. Zwrócili się z prośbą, by pozwolono im go wydzierżawić. Chcą tam sprzedawać, np. tak popularne kebaby, czy coś innego. Trudno się zdecydować, czy się śmiać z tej inicjatywy, czy płakać. Cóż, jak już słońce tak prażyć przestanie, to może się wyjaśni, co jest ważniejsze: byle jaki posterunek czy dobry interes.
Tyle galimatiasu, a wszystkiemu winne zwykłe letnie słońce. Na urlopy czas, by jeszcze większych bzdur nie natworzyć.