65. rocznica Powstania Warszawskiego. Miasto walczące

W końcu 1943 roku było wiadomo, że lada dzień Armia Czerwona wkroczy w trakcie walk z Niemcami faszystowskimi na tereny Polski. Delegat rządu wydał odezwę do ludności ziem wschodnich oraz do okręgowych i powiatowych władz Delegatury, by występowali wobec Armii Czerwonej w charakterze gospodarzy terenu, przedstawicieli rządu polskiego. Poza tym opracowany został plan operacji „Burza”, na tyłach wojsk niemieckich Armia Krajowa miała swymi działaniami destabilizować sytuację i w miarę zbliżania się wojsk radzieckich starać się opanowywać tereny, poprzedzając wejście Armii Czerwonej wzmożoną akcją sabotażowo-dywersyjną. Instrukcje dla kraju, wydane przez naczelnego wodza gen. Kazimierza Sosnkowskiego nakazywały władzom krajowym i Siłom Zbrojnym nadal pozostawać w konspiracji i zakładały możliwość samoobrony w wypadkach aresztowań i represji.

Praktycznie dochodziło też do współpracy, zanim wkraczające za armią sowiecką oddziały służb specjalnych NKWD na kolejno wyzwalanych terenach nie zaczęły realizować otwartej polityki likwidacji Armii Krajowej. Walki na terenie obszaru Lwów Armia Krajowa toczyła od 22 do 27 stycznia razem z wojskami radzieckimi w bitwie o Lwów. Ale gdy tylko ustały działania bojowe, komendant obszaru płk Władysław Filipkowski został zmuszony do rozwiązania i rozbrojenia swoich oddziałów i w konsekwencji aresztowany w nocy z 2 na 3 sierpnia 1944 r. Podobnie sprawa współpracy AK z armią sowiecką toczyła się na terenie Wileńszczyzny. Operacja „Ostra Brama” trwająca od 6 do 13 lipca 1944 roku po wyzwoleniu Wilna została „uwieńczona” aresztem dowództwa i akowców, masowymi zesłaniami. Podobny scenariusz był w Białymstoku i Lublinie.

Kiedy 22 lipca Radio Moskwa poinformowało o powstaniu Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego, w Warszawie na odprawie u generała Bora-Komorowskiego powzięto decyzję o podjęciu walk o wyzwolenie Warszawy. Jak pisał 9 grudnia 1944 roku w swym raporcie do prezydenta Raczkiewicza gen. Leopold Okulicki „Niedźwiadek” (jeden z głównych autorów decyzji powstania w Warszawie): „Potrzebny był czyn – który by wstrząsnął sumieniem świata. Zadania tego nie mogły spełnić walki toczone przez nasze oddziały na tyłach cofających się wojsk niemieckich na Wołyniu, na Wileńszczyźnie, we Lwowie – gdyż pomimo wielkich ofiar z naszej strony, były to tylko walki o charakterze lokalnym, nie mogły zatem wywołać w świecie takiego echa, jakie odpowiadało ich znaczeniu wojskowemu”.

W połowie lipca w Komendzie Głównej AK trwała ożywiona dyskusja nad metodami postępowania w zaistniałej sytuacji zbliżania się wojsk sowieckich do Warszawy, a zwłaszcza nad tym, czy pozostawić Warszawę poza planem „Burza”, czy też podjąć walkę. Zakładano też, że Niemcy mogą wykorzystać Warszawę do dłuższej obrony, co groziło wielkimi zniszczeniami. Mając jednak na względzie uzbrojenie AK w Warszawie (praktycznie na 10 powstańców był jeden karabin bądź pistolet lub broń maszynowa), uznano, że szczególne znaczenie mieć będzie wybór odpowiedniego momentu. Musi on być tak rozważony, by udaremnić Niemcom dzieło zniszczenia, a jednocześnie uprzedzić Sowietów w zajęciu miasta. Za taką wersją był gen. Leopold Okulicki, zastępca szefa sztabu KG AK do spraw operacyjnych, przybyły w połowie maja z Londynu. Generał Tadeusz Bór-Komorowski – komendant główny też w zasadzie aprobował plan takiego postępowania. Do realizacji takiego planu był również przychylny szef Delegatury Rządu na Kraj Jan Jankowski oraz Rada Jedności Narodowej – polityczna nadbudówka czterech stronnictw obozu londyńskiego. Politycy zaznaczali, że opanowanie stolicy ma nastąpić przynajmniej na 12 godzin przed wejściem Rosjan. Zapowiedziano stan gotowości do powstania od dnia 25 lipca. 25 lipca przesłano meldunek do Londynu o gotowości do rozpoczęcia powstania. Jak miał postąpić rząd w Londynie – dyskusje trwają do dziś. Oczywiście, Mikołajczyk i Sosnkowski mogli tę decyzję przyjąć lub odrzucić, ale nie prowadzić dalszej dyskusji. W tej przełomowej chwili tylko kategoryczny zakaz z Londynu mógłby nakłonić KG AK i Delegaturę do rewizji planów. Chociaż zdawano sobie sprawę, że na pomoc aliantów raczej liczyć się nie da, a jedynie można będzie wykorzystać fakt powstania jako atut w rozmowach z Moskwą, w depeszy do kraju zalecano: „Na posiedzeniu Rządu RP zgodnie zapadła uchwała upoważniająca Was do ogłoszenia powstania w momencie przez Was wybranym (…)”

W Warszawie, chociaż nastroje paniki wśród Niemców ustały i dał się zaobserwować ruch koncentracji wojsk: armii pancernych, kilku dywizji SS oraz oddziałów węgierskich nabrzmiewała decyzja ogłoszenia godziny „W”. Na odprawie w Komendzie Głównej AK 26 lipca radzono nad terminem i wysłuchano referatu o stanie uzbrojenia płk. „Montera” – szefa warszawskiego zgrupowania AK. Był on realistą i oświadczył, że posiadane środki pozwalają na działania zaczepne w ciągu 3-4 dni, zaś w obronie – do 14 dni. Pomimo to ustalono, że uderzenie nastąpi na specjalny rozkaz dowódcy AK po spełnieniu dwóch warunków: gdy wojska radzieckie zdezorganizują obronę na przyczółku i zarysuje się ruch okrężny Armii Czerwonej oskrzydlającej Warszawę od południa.

Ale sytuacja się zmieniała z godziny na godzinę. Już następnego dnia gubernator Fischer wezwał sto tysięcy warszawiaków do robót fortyfikacyjnych. Jednak nie został on wykonany, warszawiacy go bojkotowali. I już po upływie dwóch godzin płk „Monter” po porozumieniu z gen. Borem-Komorowskim wydał rozkaz o ogłoszeniu stanu alarmu na terenie Warszawy, a 28 lipca rozpoczęła się koncentracja oddziałów. Ale jako że dwa warunki wymienione na naradzie nie były spełnione, odwołano alarm. Przed południem wysłannik gen. Sosnkowskiego przybył na spotkanie z Borem. Przypomniał on, że tylko wojska sowieckie będą wyzwalały Polskę i stawia to ZSRR w uprzywilejowanej sytuacji wobec państw zachodnich w dyskusjach nad przyszłością Polski. Mówił też o tym, że należy się pozbyć iluzji wobec polityki Anglosasów. Warszawa nie może liczyć na wielkie zrzuty ani na wysłanie brygady spadochronowej z Wielkiej Brytanii. Była to smutna wiadomość dla powstańców.

Jeszcze 27 lipca ambasador Raczyński poinformował ministra spraw zagranicznych W. B. Edena o przygotowaniach do powstania oraz w czterech punktach przedstawił postulaty gen. Bora-Komorowskiego: 1. wysłanie na pomoc Warszawie brygady spadochronowej; 2. zbombardowanie przez RAF niemieckich lotnisk w pobliżu Warszawy; 3. wysłanie do dyspozycji AK czterech polskich dywizjonów myśliwskich (typu „Mustang” lub „Spitfire”), które przybyłyby z baz włoskich po opanowaniu lotnisk warszawskich przez AK; 4. ogłoszenie przez radio – po polsku i po niemiecku – komunikatu o prawach kombatanckich Armii Krajowej.

Minister Eden podał w wątpliwość „wykonalność techniczną” postulatów. Negatywna odpowiedź nadeszła 28 lipca: „Same tylko względy operacyjne muszą nas powstrzymać od zaspokojenia trzech żądań, jakie Panowie wysunęli w związku z niesieniem pomocy powstaniu warszawskiemu… Obawiam się więc, że Rząd Jego Królewskiej Mości nie jest w stanie nic zrobić w tej sprawie”.

29 lipca rząd emigracyjny zwrócił się ponownie do rządu brytyjskiego już z ograniczonymi postulatami, Anglicy znowu odpowiedzieli, że nie mogą podejmować wielkich operacji lotniczych nad Polską, „o ile nie są one zgrane z rosyjską ofensywą”, bowiem działania te muszą być uważane jako odbywające się w sferze taktycznych zainteresowań Rosjan. Z uwagi zaś na sytuację w Europie nie można dopuścić do rozproszenia środków transportowych przed rozstrzygnięciem we Francji. Było więc powiedziane dość wyraźnie: „nie liczcie na nas. Liczcie tylko na siebie”.

Niestety, ale trzeba dodać, że nie tylko w trzech żądaniach sojusznicy zawiedli. Czwarte też zostało wykonane z opóźnieniem karygodnym, bo dopiero po 30 dniach od chwili wybuchu powstania ogłoszono w Londynie i Waszyngtonie deklarację, iż „Armia Krajowa stanowi integralną część Polskich Sił Zbrojnych i że w tych warunkach wszelkie akty represji w stosunku do jej żołnierzy stanowią pogwałcenie praw wojny, które Niemców wiążą, a winni tych represji pociągnięci będą do odpowiedzialności”. A jeszcze po 11 dniach, 30 września rząd brytyjski ogłosił na podstawie polskiego projektu oświadczenie potępiające okrucieństwa niemieckie w stosunku do cywilnej ludności Warszawy i ostrzegające winnych, iż będą za swe zbrodnie pociągnięci do surowej odpowiedzialności.

Z punktu widzenia formalnego Brytyjczycy byli w porządku (premier Churchill czuł w porównaniu z innymi decydentami większą odpowiedzialność i, jak świadczą jego komentarze, wyrzuty sumienia) – ostrzegali, niczego nie obiecywali, nie chcieli ponosić zbyt dużych strat. Polscy politycy rządu emigracyjnego, nadal nie chcieli przyjąć do wiadomości, że mają do czynienia z wyrafinowanymi, dokładnie liczącymi partnerami. Znali ofiarę własnej krwi (szczególnie wojskowi), wkład Polski do wojny i do bitwy o Anglię. Tak zrodził się pełen głębokiego żalu i oburzenia protest gen. Sosnkowskiego. W swym rozkazie z okazji piątej rocznicy niemieckiego najazdu na Polskę, mówił o „samotności kampanii wrześniowej” i „samotności obecnej bitwy o Warszawę”. „Brak pomocy dla Warszawy tłumaczyć nam pragną rzeczoznawcy racjami natury technicznej. Wysuwane są argumenty strat i zysków. Strata dwudziestu siedmiu maszyn nad Warszawą poniesiona w ciągu miesiąca jest niczym dla lotnictwa sprzymierzonych, które posiada obecnie kilkadziesiąt tysięcy samolotów wszelkiego rodzaju i typu. Skoro obliczać trzeba – twierdził Sosnkowski – to przypomnieć musimy, że lotnicy polscy w bitwie powietrznej o Londyn ponieśli ponad 40 proc. strat. 15 proc. samolotów i załóg zginęło podczas prób dopomożenia Warszawie”. Ten list Brytyjczycy uznali za „obrazę” Wielkiej Brytanii.

W dniu 31 lipca na porannej odprawie u Bora wyczuwało się silne zdenerwowanie. Ale górowała obawa, by się nie spóźnić. Uważano, że lepiej zacząć o trzy dni za wcześnie niż o godzinę za późno. Lecz byli też sceptycy. W zarządzonym głosowaniu trzech uczestników narady opowiedziało się za natychmiastowym rozkazem, zaś czterech było temu przeciwnych. O godz. 13.00 wszyscy rozchodzili się do swych rejonów w przekonaniu, że 1 sierpnia nie rozpocznie się powstanie. Jednak dalsze dosłownie 4-5 godzin wszystko odmieniły. Druga odprawa odbyła się o godz. 17.00, mówiono na niej o sytuacji w ofensywie radzieckiej: m. in. błędnie podano jej ocenę. Mówiono o czołgach rosyjskich na Pradze. Po krótkiej naradzie komendant AK uznał, że nie można zwlekać. Wysłano po delegata rządu Jankowskiego. Ten po przybyciu wypowiedział sakramentalne: „niech pan zaczyna”. Bór-Komorowski zwrócił się z kolei do płk. „Montera”: „Jutro punktualnie o godzinie 17.00 rozpocznie Pan operację „Burza” w Warszawie”. Słowa te zostały wypowiedziane 31 lipca 1944 roku o godzinie 18.00. Rozkaz bojowy „Montera” został wydany o godz. 19.00: „Alarm. Do rąk własnych Komendantom Obwodów. Dnia 31.07 godz. 19.00. Nakazuję „W” dnia 1.08 godzina 17.00″.

Łącznicy rozbiegli się po mieście niosąc rozkazy. Mieli mało czasu – o 20.00 rozpoczynała się godzina policyjna. Więc mobilizacja w większości dzielnic rozpoczęła się dopiero następnego dnia, od wczesnego ranka. Niestety, niektóre zgrupowania dotarły do wyznaczonych rejonów w trakcie walk, inne rozpoczęły działania bojowe nie na swoich terenach.

Powstańcom nie udało się zaskoczyć Niemców. Jak wykazują notatki wojskowe, spodziewali się powstania 29 lipca o godzinie 23.00. Nie mogli też nie zauważyć ruchu oddziałów AK trwającego od rana 1 sierpnia. Około godziny 14.00 szef policji i SS dystryktu warszawskiego nakazał ogłoszenie pogotowia dla swoich oddziałów. Zaś w dzienniku działań 9 armii niemieckiej zanotowano: „Oczekiwane powstanie Polaków (AK) w Warszawie zaczęło się o godzinie 17.00. Na obszarze całej Warszawy toczą się walki”.

Od tamtych wydarzeń i rozkazów mija właśnie 65 lat. Skomplikowane koleje losu przeszło Państwo Polskie na przeciągu ponad pół wieku. Zmieniały się ekipy rządzące, ideologie, wreszcie ustrój państwowy. Politycy i historycy różnych opcji politycznych i przekonań nadal bardzo różnie oceniają decyzję o ogłoszeniu powstaniu warszawskiego. Przede wszystkim z powodu tego, że poniesiono ogromne straty zarówno ludzkie jak i materialne. W szeregach AK walczył kwiat narodu: ludzie w zasadzie młodzi, patriotycznie nastawieni. Szacuje się, że zginęło 18 tysięcy żołnierzy. Cywilna ludność, która w swej większości bardzo aktywnie włączyła się do powstania liczyła straty na ponad 150 tysięcy ofiar śmiertelnych i wypędzenie z miasta. Do obozu w Pruszkowie przewieziono 550000 cywilów z Warszawy i ponad 150000 z okolic. Wbrew zobowiązaniom Niemcy 165000 wywieźli na roboty do Niemiec i 60000 do obozów koncentracyjnych, gdzie większość zginęła.

Miasto legło w gruzach. Podczas walk zburzonych było 25 proc. budynków, a w wyniku celowego burzenia i palenia miasta zniszczono jeszcze 35 proc. zabudowy. Jeżeli dodamy do tego 10 proc. zniszczeń z 1939 roku i 15 proc. w wyniku powstania w getcie warszawskim, to prosta arytmetyka nam pokaże, że 85 proc. Warszawy leżało w gruzach. Został wykonany rozkaz fuhrera o przeprowadzeniu totalnego zniszczenia Warzsawy. To była straszna zemsta okupanta nad niepokornym miastem i jego mieszkańcami, którzy w ciągu lat okupacji i 63 dni powstania stracili nie tylko dorobek całego życia, ale też swoje miasto, miejsce na ziemi. 900000-tysięczna stolica Polski miała przestać istnieć. Rozkaz wydany przez Heinricha Himmlera w dniu wybuchu powstania brzmiał: zniszczyć miasto i wyniszczyć ludność cywilną. Ujętych powstańców rozkazywano zabijać bez względu na to, czy walczą zgodnie z Konwencją Haską, czy też ją naruszają. Nie walcząca część ludności, kobiety i dzieci miała być również zabijana. Całe miasto musiało być zrównane z ziemią, to jest domy, ulice, urządzenia w tym mieście i wszystko, co się w nim znajduje.

Pomimo wydanego wyroku śmierci Warszawa się odrodziła i powstała z gruzów. Prawda, to trwało przez długie lata. Pamiętam, kiedy w 1965 roku po raz pierwszy jako ośmioletnie dziecko byłam w Warszawie, na wpół zburzone domy tuż przy ówczesnym Pałacu Kultury i Nauki oraz ogrodzony teren dworca Śródmieście. I jeszcze jeden obraz Warszawy mam do dziś przed oczyma: dosłownie co kilkaset metrów w centrum miasta tablice, zapalone świece i bukieciki kwiatów – miejsca upamiętnienia zabitych i pomordowanych mieszkańców tego heroicznego miasta. To była najbardziej wymowna lekcja historii, jaką miałam.

Teraz śródmieście błyszczy szkłem i metalem. Ostatnio tych miejsc pamięci staje się coraz mniej. W telewizji był reportaż o tym, jak to widocznie „nowym” warszawiakom przeszkadzają ustawione w podwórkach figurki czy małe kapliczki – pamiątki z zabijanej a jednak ocalałej Warszawy. Jest to bardzo smutne i boleć chyba musi uczestników sierpniowego etosu jeszcze bardziej niż spory i oceny historyków czy polityków, którzy przecież z tego przysłowiowy chleb jedzą.

KategorieNG

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.