
Kazimiera Iłłakowiczówna objawiła się w życiu literackim i społecznym Polski jako ukształtowana i wielce zróżnicowana osobowość, która potrafiła godzić obowiązki urzędnicze najwyższego państwowego szczebla z powołaniem poetyckim najwyższego lotu. Czy za taką uważała siebie? Nie da się jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Wiadomo, że należała do osób bardzo poważnie podchodzących do życia i, jak sama pisała, upust wyobraźni dająca w poezji.
Sztukę słowa Kazimiera Iłłakowiczówna traktowała z życzliwą żartobliwością, o wiele mniej dla niej ważną niż sztuka urzędniczej sprawności. Uważała, że piękno praktyczne jest ważniejsze niż piękno piękna jako takiego. Ale to nie mogło ograniczyć jej wyjątkowego talentu, wprost magicznej wyobraźni, zmysłu obserwacyjnego, malarskiej i dynamicznej, niemal filmowej zdolności opisu, wręcz muzycznego wyczucia rytmu tekstu.
Potrafiła jednak podzielić siebie na dwie Iłły: biograficzną i artystyczną. Stała z boku życia bohemy i równocześnie zawsze funkcjonowała w centrum życia państwowego i kreujących je osób. Nikt do końca nie wiedział, co myślała i co czuła. (Niewątpliwie na taki stan miało wpływ jej jakże niełatwe dzieciństwo i dość samotna młodość). Drzwi do swojego serca otwierała tylko pisząc poezje. Ale i tu potrafiła się obwarować uznając, że „pełnia wypowiedzi ogranicza autora i zaczęłam pisać tak, aby można się było tego zaprzeć”.
I nawet jeżeli na co dzień była zasadnicza, oschła i skryta, to była też uparta i pracowita, co przy talencie, zdobytym wykształceniu (początki edukacji na Witebszczyźnie i na Łotwie; kolejno w Warszawie na pensji Cecylii Plater, w Oxfordzie w kolegium dla cudzoziemców, w Szwajcarii; maturę zdobyła w 1910 roku w Petersburgu, a po 4 latach uzyskała absolutorium w zakresie filologii polskiej i angielskiej na UJ w Krakowie; znała biegle francuski, niemiecki, angielski, rosyjski, węgierski) i wielkiej pracowitości pozwoliło jej być wielce nieprzeciętną zarówno w twórczości, jak i urzędniczej karierze.
Iłłakowiczówna była pierwszą kobietą w Polsce pełniącą funkcje radcy ministerialnego i jednym z najbardziej uhonorowanych twórców, mogących się szczycić Nagrodą Literacką m. Wilna, PEN Clubu za publicystykę, Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski, nagrodą Węgierskiego Stowarzyszenia im. A. Mickiewicza, tytułem doktora honoris causa Uniwersytetu im. A. Mickiewicza w Poznaniu.
Obok wydanych 30 tomików wierszy, była też proza: „Ścieżka obok drogi”, „Z rozbitego fotoplastykonu” „Trazymeński zając”. Były też jej wspaniałe tłumaczenia: „Anny Kareninej” L. Tołstoja, „Obietnicy” F. Durrenmatta, dramatu F. Schillera „Don Karlos”, J.W. Goethego „Egmonta”, H. Heinego „Rabina z Bacharach”, amerykanki Emilly Dickinson „Poezje” i poety węgierskiego Andre Adyego oraz innych.
W życie przyszła poetka wkraczała z nie najlepszymi papierami – była nieślubną córką Barbary Iłłakowiczówny i znanego adwokata Klemensa Zana (syna słynnego Tomasza Zana, przyjaciela Adama Mickiewicza, „Promienistego”) urodzona w Wilnie. Na dodatek matka starszą siostrę Barbarę (też poczętą w związku z Zanem) i ją zapisała jako dzieci swoich braci, miały więc różne nazwiska, co w początkowym okresie komplikowało ich stosunki. Miała też „nieporządek” z datą urodzenia. W różnych dokumentach figuruje 6 sierpnia 1888 roku, bądź 1989, i 1892. Sama różnie to interpretowała (podobno samodzielnie szła do chrztu w wieku dwóch lat i stąd ta rozbieżność) i używała różnych wersji. Data 6 sierpnia 1888 roku znajduje się na tablicy pamiątkowej w krużganku kościoła Dominikanów w Poznaniu i to daje podstawę twierdzić, że jest ona najbardziej wiarygodną.
Niewesołe, rzec można, wejście w świat, jeszcze bardziej przygnębiła śmierć matki, która nastąpiła gdy Kazia miała zaledwie kilka lat. Po nieudolnych próbach wychowywania siostrzenicy przez Jakuba Iłłakowicza, zajęła się nią ciotka Zofia Buyno z Zyberk – Platerów – stała się jej przybraną matką. Rodzina zadbała o odpowiednie jej wykształcenie, ale nigdy, poza ciotką Zofią, nie darzyła ją głębszymi uczuciami. Pod opiekę „mamy Zofii” po kilku latach trafiła też starsza siostra Iłły – Barbara. O swoim prawdziwym ojcu wraz z siostrą dowiedziały się już jako dorastające panny. Iłła nigdy go nie poznała, bo zmarł przed jej urodzeniem. „Mamę Zofię” też wcześnie utraciła – będąc na studiach w Oxfordzie.
Jak zaznaczają współcześni, już jako dorosła osoba nie wstydziła się, że pochodzi z nieślubnego związku i na przyjęciach bulwersowała towarzystwo mówiąc o sobie, że jest „bękartem” – przyjmowano to za żart.
W tak intensywnym, a zarazem pogmatwanym życiu Kazimiery Iłłakowiczówny zaistniał jeszcze jeden – bardzo znaczący wątek – poznanie i zafascynowanie Marszałkiem Józefem Piłsudskim. Poznała go dzięki starszej siostrze, która w Krakowie wynajmowała pokój w mieszkaniu państwa Piłsudskich, kiedy Kazimiera rozpoczęła studia na Uniwersytecie Jagiellońskim. Pozbawiona w dzieciństwie miłości ojca instynktownie lgnęła do tego znacznie od niej starszego mężczyzny, z którego, jak pisała „promieniowała dobroć ojcowska, łagodność zupełnie nasza, litewska, wileńska”. (Warto tu zaznaczyć, że poetka twierdziła: „Dla mnie ojczyzną zawsze pozostaną Litwa i Łotwa. Wszystko inne – i Warszawa, i Poznań – było i jest dla mnie zagranicą”.) A jego z kolei bawiła jej młodzieńcza naiwność i często w dyskusjach prowadzonych w ich domu, gdzie zawsze było pełno ludzi, stawał po jej stronie. Piłsudski, w którego towarzystwie chętnie przebywała, wówczas niezbyt podobał się jako mężczyzna, ale miała okazję poznać go jako polityka i mówcę, który potrafił bardzo łatwo oczarować słuchaczy. W tych latach, po debiucie jako 17-latka wierszem „Jabłonie” zamieszczonym w „Tygodniku Ilustrowanym”, przygotowała swój pierwszy zbiorek wierszy „Ikarowe loty”.
Zafascynowana jego ideą legionów Iłła nawet próbowała zostać strzelcem wyborowym, ale kiedy zrozumiała, że nie potrafi strzelać do żywej istoty, postanowiła napisać hymn wojskowy „Trzy struny”. Wysłała go do Komendanta i dołączyła prośbę, by w czasie przygotowywanego przez niego powstania mogła zostać jego adiutantem. Niestety, ani utwór, ani pomysł bycia adiutantem nie znalazły uznania Komendanta. Radził jej, by spróbowała swych sił w służbie pomocniczej. Kiedy wybuchła I wojna światowa i powstała nadzieja, że Polska może uzyskać niepodległość, Iłła wstąpiła do Polskiego Wszechrosyjskiego Związku Ziemskiego i po roku udała się na front jako siostra miłosierdzia. Podczas tej służby zachorowała na dezynterię, otarła się o śmierć i przeżyła religijne nawrócenie.
Po roku pracy jako korektorka w drukarni w Petersburgu, w 1918 roku postanowiła wyjechać z tego opanowanego przez bolszewików kraju. W Polsce znalazła się w sierpniu 1918 roku w mundurze siostry miłosierdzia obwieszonego licznymi medalami. Dzięki znajomym, swojemu wykształceniu i znajomości języków dostała stanowisko sekretarza w powstającym Ministerstwie Spraw Zagranicznych. Pierwszym jej zadaniem było zredagowanie depeszy do innych państw, notyfikującej powstanie państwa polskiego. Wtedy poznała taki „cud techniki” jak maszyna do pisania.
Znów po latach spotkała się z Józefem Piłsudskim, który budził w niej niezachwianą wiarę w swoją osobę. Stała się jego gorącą wielbicielką, co, niestety, musiała przypłacić utratą niektórych przyjaciół, którzy nie podzielali jej zauroczenia.
Pracując w ministerstwie zajmowała się twórczością, wydawała kolejne tomiki – w 1922 „Śmierć Feniksa”, a za rok – „Rymy dziecięce”. Pomimo kontaktów z poetami ze „Skamandra”, stwierdziła: „Skamandrowi się wywinęłam i dalej już tylko własną drogą”. Chciała obracać się wśród ludzi, którzy jak i ona byli oddani Marszałkowi.
Wielką niespodzianką dla niej był telefon z informacją o wezwaniu osobiście przez Marszałka. Od czasu pamiętnej deklaracji o chęci bycia jego adiutantem i jego odpowiedzi, nie miała z nim kontaktu. Przerażona i szczęśliwa wraz z siostrą, która również została zaproszona, udała się na spotkanie z Marszałkiem. Po tej wizycie zaprosił je do Sulejówka, by zapoznać z córkami. Była to jej pierwsza i ostatnia wizyta, zanim podjęła pracę u Piłsudskiego. Wszystko tu zrobiło na niej przygnębiające wrażenie, a i sama sobie się nie podobała w dziurawych kaloszach i połatanym palcie. W urzędach państwowych nie płacono wysokich pensji, sama przyznawała, że ratowały ją autorskie wynagrodzenia z wydawanych poezji. Prawda, twórczość poetycka kłóciła się nieco z wizerunkiem urzędnika państwowego, ale ona nie widziała tu sprzeczności, bo traktowała poezję jako formę rozrywki, oderwania się od nużącej i trudnej rzeczywistości. Po latach mówiła: „Ani jako dziecko, ani w wieku dojrzałym nie szukałam „wolności” w poezji. Szukałam za to ulgi. Zamiast płakać – pisałam”.
Po burzliwych wydarzeniach majowych 1926 roku Iłła całym sercem stanęła po stronie Piłsudskiego. Wkrótce otrzymała propozycję pracy dla Marszałka w charakterze jego osobistego sekretarza, a tak naprawdę „osobistej sekretarki” – jak te funkcje nazywane były w opracowaniach biograficznych.
Pomimo wielkiego zafascynowania Marszałkiem długo się wahała, czy ma przyjąć tę propozycję. Czekała ją wielka niewiadoma, zupełnie nowe nieznane obowiązki i przygniatał ciężar odpowiedzialności, jaki miała wziąć na swoje barki. Rozumiała również to, że po przewrocie majowym wśród jej znajomych gwałtownie zmalała liczba zwolenników Piłsudskiego i że straci kolejnych przyjaciół. Jednak przyjęła tę ofertę.
Pierwszym krokiem w nowej roli był zakup perkalu na nową sukienkę i wybór jej fasonu. Nie mieściło się jej w głowie, że mogłaby stawić się do pracy w nieodpowiednim stroju. A kiedy krawcowa nie chciała ulec i uszyła sukienkę o długości zaledwie centymetr za kolano, zażądała biurka, które umożliwiłoby jej schowanie nóg.
Do jej obowiązków w biurze należała segregacja poczty, sporządzanie listów oraz rozpatrywanie podań dawnych legionistów. Dbała też o wystrój biura, ozdabiając go codziennie świeżymi kwiatami.
Zatrudnienie Iłłakowiczówny na osobiste zlecenie Piłsudskiego dało podstawę do plotek, które wzmogły się, kiedy powierzył jej pełnienie honorów gospodyni podczas planowanej wizyty prezydenta. Dotąd tę rolę pełniła jego żona, a więc wzbudziło to sensację. Iłła była zaskoczona sytuacją i niespodziewanym zadaniem. Bardziej jednak niż plotkami przejmowała się tym, że biuro nie było przygotowane na przyjęcie takiego gościa. Stanęła jednak na wysokości zadania i nawet musiała pozować do zdjęcia wraz z gośćmi.
Iłłakowiczówna została upoważniona przez Marszałka do odpisywania na korespondencję w jego imieniu, a wysyłane pisma mogła opatrywać adnotacją: „pan Marszałek polecił mi”, czy „z polecenia pana Marszałka”. Bała się jednak, że pomimo najlepszych chęci może coś załatwić nie po myśli szefa i kiedyś spytała Piłsudskiego, jakie będą konsekwencje jeżeli się tak stanie. Odpowiedź brzmiała: „To oberwiesz”. Po latach z satysfakcją stwierdziła, że wbrew staraniom nieraz zbłądziła, ale nigdy nie „oberwała”.
W okresie pracy w biurze Marszałka zmieniła się pozycja towarzyska Iłły. Zaczęto ją zapraszać na przyjęcia i uroczystości, ludzie kłaniali się jej na ulicy. Nie straciła też przyjaciół, a ci, co nie zmienili stosunku do Piłsudskiego, po prostu przestali z nią dyskutować na jego temat. Wśród ówczesnych jej przyjaciół byli m.in.: Witkacy, Maria Pawlikowska-Jasnorzewska, Julian Tuwim, Maria Dąbrowska…
Musiała też sobie poradzić z pewnym problemem: na spotkaniach towarzyskich zawsze był ktoś, kto chciał usłyszeć jakieś sensacyjne wiadomości na temat życia Piłsudskiego i Iłła miała być tym, kto mógł „dostarczyć” tych sensacyjek. Jednak doskonale wywiązała się z obowiązku zachowania dyskrecji, jaką zalecił jej szef.
Piłsudski był dla niej uosobieniem dobroci i ojcowskiej miłości. Jako podwładna była bezgranicznie posłuszna swemu szefowi i ufała mu bez zastrzeżeń. Poza tym Marszałek fascynował ją jako mężczyzna. Kazimiera Iłłakowiczówna na ten temat pisała: „Kocham go. Platonicznie. I nie wstydzę się tego. Ludzie nie zawsze byli w stanie zrozumieć, że mój stosunek do Marszałka był pełen uwielbienia i szacunku. To było wielkie uczucie z mojej strony, ale pełne respektu. Nigdy nie byliśmy kochankami, choć łączyły nas bardzo silne więzi. Myślę, że byłam osobą, na której ramieniu mógł zawsze znaleźć wsparcie kiedy tylko potrzebował. Nie oczekiwałam od niego niczego więcej. Wiedziałam, co znaczy dla niego rodzina. Do końca pozostałam cichą wielbicielką. Wystarczyło mi, że był. Przebywając w jego towarzystwie czułam się spełniona”. Marszałek z Iłłą rozmawiał wiele i na różne tematy i te rozmowy były dla niego wytchnieniem od codziennych obowiązków. Doceniał jej lojalność.
Pełniąc rolę sekretarza Iłłakowiczówna z biegiem czasu poczuła się przytłoczona ciężarem spraw, o których załatwienie prosili ją kolejni petenci (nie potrafiła nikomu odmówić i wierzyła wszystkim, biorąc na siebie ciężar załatwiania cudzych spraw) i, jak pisała, zmęczona bezmiarem ludzkich nieszczęść, o których dowiadywała się codziennie pracując u boku Marszałka, poprosiła go o zgodę na wyjazdy w celu wygłaszania odczytów w kraju i za granicą. Zgodę uzyskała. Teraz musiała umiejętnie godzić wyjazdy z obowiązkami w biurze. Te wyjazdy jak i późniejsze odosobnienie Piłsudskiego sprawiły, że ich stosunki uległy rozluźnieniu. Po raz ostatni widziała go 12 grudnia 1934 roku – na pięć miesięcy przed jego śmiercią.
Wiadomość o śmierci Marszałka zastała ją we Włoszech. Bezzwłocznie wróciła do Polski. Po przyjeździe okazało się, że dla osobistego sekretarza Marszałka nie było miejsca w żałobnym kondukcie i Iłła żegnała swego szefa i ukochanego mężczyznę stojąc w deszczu na ulicy…
Po śmierci Piłsudskiego Iłłakowiczówna powróciła do pracy w MSZ-cie, poświęciła się pracy twórczej oraz prowadziła odczyty i wykłady, stając się propagatorką kultu Józefa Piłsudskiego.
W 1935 roku za swe poezje otrzymała Państwową Nagrodę Literacką oraz Wawrzyn Akademicki Polskiej Akademii Nauk. W latach 1936-1938 odbyła tournée po Europie z wykładami o Piłsudskim.
Po wybuchu II wojny światowej ewakuowała się do Rumunii i do 1947 roku mieszkała w Siedmiogrodzie. Utrzymywała się z lekcji języków obcych. Bardzo chciała pracować dla polskiego rządu na emigracji, ale nikt w rządzie adwersarza Marszałka nie chciał skorzystać z usług jego byłej sekretarki.
W 1947 roku Kazimiera Iłłakowiczówna wróciła do Polski. Miała nadzieję, że nowa władza skorzysta z jej doświadczenia w pracy w MSZ-cie, znajomości języków i tajników dyplomacji. Ale szybko się zorientowała, że to są złudzenia. Zamieszkała w Poznaniu i całkowicie poświęciła się pracy literackiej, po raz pierwszy w życiu zostając „zawodowym literatem”. Ale i tu u nowej władzy miała trudności, więc musiała uciec się do sprawdzonego sposobu zarabiania na życie, który już nieraz stosowała – uczyła prywatnie języków obcych. Była bardzo wymagającą nauczycielką.
Do polityki powróciła w swej twórczości w 1956 roku pisząc przejmujący wiersz „Rozstrzelano moje serce w Poznaniu”.
Do końca życia mieszkała samotnie w Poznaniu. Pod koniec życia straciła wzrok, ale posiadała hart ducha i nigdy się nie załamała. Ostatni zbiór wierszy sygnowany ręką poetki nosi tytuł „Odejście w tło”. Zmarła 16 lutego 1983 roku. Pochowano ją na warszawskich Powązkach. Na płycie nagrobnej są dwie dłonie z białego marmuru – jakby dając i rozdając – same też na coś czekały. Jedna dłoń – życie, druga – sztuka.